



Kiedy byłam w IX klasie Liceum - nie miałam "byczego" usposobienia, byłam przekorna, uparta, szalona i straszliwie kochliwa. Miałam niesamowite pomysły a charakter raczej "upartego osła" niźli spolegliwego "byczka". W życiu jednak jest tak, że wiele sytuacji przystaje do znanych powiedzonek i ludowych mądrości, w moim przypadku mogę powiedzieć, że "głupi ma szczęście", to właśnie, to powiedzonko dotyczące moich wybryków.Pierwsze lata Liceum, to był okres poznawania wielu młodzieńców, zakochiwania się, pierwszych pocałunków,spotkań w domach koleżanek na tzw. prywatkach i wymykania się z domu. W tym właśnie czasie zakochałam się do szaleństwa w swoim koledze z klasy. Spotykać się jednak swobodnie nie mogliśmy - jedynie w domu pod okiem mamy i pod pretekstem nauki, wymiany zeszytów lub książek. Jedyne nasze "sam na sam" - kiedy sobie wczesnym popołudniem szliśmy do parku trzymając się za rączki - były wtedy, kiedy każde z nas oficjalnie wychodziło do swojego przyjaciela(ja do koleżanki a on do ko


Któregoś razu postanowiliśmy - razem z dwójką naszych przyjaciół - pójść na szkolną potańcówkę. W tamtym czasie w szkołach średnich organizowano zabawy dla młodzieży pod okiem Grona Pedagogicznego, a były one przeważnie w sobotnie popołudnia i trwały do godz.20,00-21,00.Nic więc nie stało na przeszkodzie, żebym z koleżanką nie mogła na tę zabawę pójść. Mama zezwalała mi na wyjścia w soboty, bo nic złego się nie działo, wiedziała, że jesteśmy pod kontrolą i bawimy się w końcu z rówieśnikami. W tę akurat sobotę mamcia organizowała w domu przyjęcie dla swoich kolegów z pracy, z jakiejś tam okazji i do domu wróciła dużo wcześniej niż zwykle. W latach sześćdziesiątych pracowało się we wszystkie soboty - pamiętam, że do godz.13,00. Moim obowiązkiem w domu było sprzątanie pokoi a reszta należała do mamy, nigdy mnie nie ciągnęło ani gotowanie ani zmywanie.

Pamiętam, że kiedy mama przyszła powiedziałam jej, że jestem umówiona z koleżanką na szkolną potańcówkę, że szybciutko posprzątam, przygotuję sobie spódniczkę i bluzeczkę i pójdę. Na to mamcia się odzywa, że nigdzie nie pójdę, bo jestem jej potrzebna, ponieważ zaprosiła swoich znajomych i musi przygotować jakieś dania, sałatki itp. a sama



No i wtedy się zaczęło - powiedziałam, że będę stała w korytarzu i tak długo ryczała aż mnie puści. Mama ze stoickim spokojem mówi a płacz sobie, niedługo ci się znudzi a jak zaczną przychodzić goście, to się w ogóle uspokoisz. Powiedziała mi również z niebywałą dumą w głosie, że bardzo jej zależy na tym aby




Piszesz ciekawie,masz lekkie pióro i dobrą pamięć.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że tym razem mój komentarz nie zniknie jak kilka poprzednich,które zaginęły mi w sieci.
OdpowiedzUsuńPiszesz porywająco i z przyjemnością wracam na Twojego bloga i poznaję Cię coraz bardziej żałując jednocześnie,że dopiero teraz mamy możliwość poznania się a jednocześnie ciesząc się z tego,że w ogóle poznałyśmy się.