wtorek, 27 października 2009

WOLNOŚĆ I SWOBODA LAT 60-TYCH




SZKOLNA POTAŃCÓWKA

Kiedy byłam w IX klasie Liceum - nie miałam "byczego" usposobienia, byłam przekorna, uparta, szalona i straszliwie kochliwa. Miałam niesamowite pomysły a charakter raczej "upartego osła" niźli spolegliwego "byczka". W życiu jednak jest tak, że wiele sytuacji przystaje do znanych powiedzonek i ludowych mądrości, w moim przypadku mogę powiedzieć, że "głupi ma szczęście", to właśnie, to powiedzonko dotyczące moich wybryków.Pierwsze lata Liceum, to był okres poznawania wielu młodzieńców, zakochiwania się, pierwszych pocałunków,spotkań w domach koleżanek na tzw. prywatkach i wymykania się z domu. W tym właśnie czasie zakochałam się do szaleństwa w swoim koledze z klasy. Spotykać się jednak swobodnie nie mogliśmy - jedynie w domu pod okiem mamy i pod pretekstem nauki, wymiany zeszytów lub książek. Jedyne nasze "sam na sam" - kiedy sobie wczesnym popołudniem szliśmy do parku trzymając się za rączki - były wtedy, kiedy każde z nas oficjalnie wychodziło do swojego przyjaciela(ja do koleżanki a on do kolegi).
Któregoś razu postanowiliśmy - razem z dwójką naszych przyjaciół - pójść na szkolną potańcówkę. W tamtym czasie w szkołach średnich organizowano zabawy dla młodzieży pod okiem Grona Pedagogicznego, a były one przeważnie w sobotnie popołudnia i trwały do godz.20,00-21,00.Nic więc nie stało na przeszkodzie, żebym z koleżanką nie mogła na tę zabawę pójść. Mama zezwalała mi na wyjścia w soboty, bo nic złego się nie działo, wiedziała, że jesteśmy pod kontrolą i bawimy się w końcu z rówieśnikami. W tę akurat sobotę mamcia organizowała w domu przyjęcie dla swoich kolegów z pracy, z jakiejś tam okazji i do domu wróciła dużo wcześniej niż zwykle. W latach sześćdziesiątych pracowało się we wszystkie soboty - pamiętam, że do godz.13,00. Moim obowiązkiem w domu było sprzątanie pokoi a reszta należała do mamy, nigdy mnie nie ciągnęło ani gotowanie ani zmywanie.

Pamiętam, że kiedy mama przyszła powiedziałam jej, że jestem umówiona z koleżanką na szkolną potańcówkę, że szybciutko posprzątam, przygotuję sobie spódniczkę i bluzeczkę i pójdę. Na to mamcia się odzywa, że nigdzie nie pójdę, bo jestem jej potrzebna, ponieważ zaprosiła swoich znajomych i musi przygotować jakieś dania, sałatki itp. a sama nie zdąży. Mówię więc spokojnie, że ile zdążę, to jej pomogę ale o umówionej godzinie wychodzę. A mamcia na to, że mowy nie i tak nigdzie nie pójdę - myślę sobie, jak się sprężę i szybko zrobię sałatkę, to w końcu nie będzie miała argumentów i mnie puści. Wzięłam się do roboty i po jakimś czasie poszłam do pokoju ubierać się - w tym momencie zadzwoniła do drzwi moja koleżanka, mama jej otworzyła i powiedziała, że ja nigdzie nie idę. Kiedy to usłyszałam rozszlochałam się i wołam głośno, żeby na mnie czekali, bo ja i tak pójdę. Podbiegłam do drzwi a one zamknięte na klucz - mamcia pokazuje mi, że klucz ma w kieszeni fartucha i mogę sobie płakać.
No i wtedy się zaczęło - powiedziałam, że będę stała w korytarzu i tak długo ryczała aż mnie puści. Mama ze stoickim spokojem mówi a płacz sobie, niedługo ci się znudzi a jak zaczną przychodzić goście, to się w ogóle uspokoisz. Powiedziała mi również z niebywałą dumą w głosie, że bardzo jej zależy na tym aby koleżanki i koledzy z pracy, których jeszcze nie znam, mogli mnie poznać. O nie, tak mnie to rozeźliło, że zaczęłam płakać jeszcze mocniej - przysiadłam w korytarzyku na ławie - powiedziałam rozpaczliwie łkając,że będę tak siedziała i ryczała przez cały wieczór i narobię jej potwornego wstydu, że goście nie wytrzymają tego mojego płaczu i szybko pójdą do domu. Mama wiedziała, że zrobię to co mówię, że jestem do tego zdolna, nieraz już stawiałam na swoim - myślę, że pod tym względem byłyśmy do siebie podobne. Tylko tym razem ona się załamała pierwsza - wyjęła klucz od drzwi wejściowych i już ze złością powiedziała żebym sobie poszła, bo ona nie zdzierży dłużej mojego zachowania.
Poszłam więc, ale nic z naszej wspaniale zaplanowanej zabawy nie wyszło. Nasi chłopcy wiedząc, że ja nie wyjdę pojechali do domu a my z przyjaciółką(która załamana i smutna czekała na mnie ) poszłyśmy sobie na włóczęgę po ulicach miasta, po to tylko, żeby nie siedzieć w domu. Od tej szarpiącej nerwy i płaczliwej awantury, zmienił się bardzo stosunek mojej mamci do mnie i jak już coś ustalałyśmy, to tak było i nie zmieniała według swoich zachcianek, moich planów.

2 komentarze:

  1. Piszesz ciekawie,masz lekkie pióro i dobrą pamięć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję,że tym razem mój komentarz nie zniknie jak kilka poprzednich,które zaginęły mi w sieci.
    Piszesz porywająco i z przyjemnością wracam na Twojego bloga i poznaję Cię coraz bardziej żałując jednocześnie,że dopiero teraz mamy możliwość poznania się a jednocześnie ciesząc się z tego,że w ogóle poznałyśmy się.

    OdpowiedzUsuń