poniedziałek, 29 listopada 2010

ZAPISKI BIEŻĄCE....MOŻNA JUŻ ZALICZYĆ DO WSPOMNIEŃ.




I. SZPITAL, BADANIA, WYNIKI...

Wracam do ciebie mój pamiętniczk
u...jak z dalekiej podróży. Działo się w moim realnym życiu a działo! Przez cały poprzedni tydzień czułam się jak na karuzeli a dokładniej jak na huśtawce: raz góra a raz dół! Dół, to choroba syna - dziwne objawy, z których lekarz nie mógł nic wywnioskować - po wstępnych badaniach doszedł do wniosku, że syn musi iść do szpitala na badania szczegółowe....i dał skierowanie! Zanim go do szpitala przyjęli, to upłynął tydzień...brak łóżek a na korytarzu pacjent nie może leżeć. Po pierwszych kwalifikacyjnych badaniach położyli go na oddziale infekcyjnym, podejrzewając boleriozę. Syn był bardzo osłabiony po prawie czterech tygodniach gorączkowania, schudł niemożliwie, więc i obawa była o innego rodzaju chorobę, co mnie normalnie dobiło. Kiedy przez tydzień leżenia na oddziale, porobiono mu wszystkie badania, łącznie z tomografią komputerową, EKG i bardzo dokładnym USG - syn odżył, wszystkie wyniki były prawidłowe! Jak się okazało miał prawdopodobnie nie wyleczoną grypę, z przepracowania osłabienie organizmu i załamanie po wyczytaniu w necie, że te objawy są charakterystyczne dla "tego chodzącego tyłem". Powiedziałam - nigdy więcej nie wyczytuj o chorobach w necie, bo każdą z opisu chorobę, można sobie dopasować, a tym wykończysz siebie i swoich bliskich! Z tej radości, że wszystko się dobrze skończyło, upiekłam na przywitanie mojego dziecka takie oto gofry, oczywiście z bitą śmietaną i konfiturą z wiśni (mojej roboty)! Przepis na gofry (chrupiące zresztą) dostałam od mojej "córci" blogowej MARZYNI - dzięki Ci kochanie!




UROCZYSTOŚCI PODNIOSŁE I DONIOSŁE.....MÓJ DYPLOM!

Karuzeli ciąg dalszy - huśtawka w gó
rę, to spotkania na różnego rodzaju uroczystościach. Oj, obfitował ten miniony tydzień w ciekawe i niezapomniane wydarzenia. Nie chcę się rozpisywać na okoliczność otwarcia naszego Osiedlowego Klubu, spotkania w Urzędzie Miasta z okazji wręczenia nagrody za działalność dobroczynną (chodzi o Domy Dziecka) mojej przyjaciółce oraz w Urzędzie Dzielnicy W-wa Praga, gdzie inna moja przyjaciółka zdobyła nagrodę i dyplom za najpiękniejszy, ukwiecony balkon!
Chcę napisać o uroczystości, która mnie os
obiście dotyczyła, a mianowicie o Muzeum na Pawiaku! Z okazji 45 rocznicy powstania muzeum, właśnie tam zorganizowano spotkanie wszystkich tych, którzy przyczynili się do rozwoju tej placówki i krzewienia wiedzy o niej. Spotkanie miało charakter bardzo kameralny, byli przedstawiciele rodzin ofiar Pawiaka, byli, ale już w niewielkiej grupce, sami więźniowie, byli przedstawiciele Urzędu Miasta, oraz kustosze innych muzeów w Warszawie. Uroczystość uświetniła grupa młodzieży ze S.P. na Muranowie, odtwarzając fragmenty z życia codziennego na Pawiaku, recytując wiersze pisane przez więźniów oraz ich prozę. Swoje wspomnienia z pobytu w tym więzieniu opowiedziała nasza aktorka Alina Janowska, która przebywała tam prawie rok i została, jak sama mówi:"cudem uratowana". Na zakończenie oficjalnej części zostały wręczone dyplomy i nagrody....no i właśnie tym chcę się pochwalić, bo dostałam pamiątkowy dyplom! Po rozdaniu dyplomów przeszliśmy do sali "bankietowej" na kawę, herbatę i ciasteczka - miałam też okazję pogawędzić z Aliną Janowską, bardzo uroczą i niesamowicie kontaktową osóbką. Rozbawiła mnie w pewnym momencie, kiedy już zbierałyśmy się do wyjścia a ja pomagałam jej się ubrać, - zaproponowała mi, że mnie odwiezie do domu...bo nam przecież po drodze:) Kiedy jej wytłumaczyłam, że ona jedzie na Żoliborz a ja na Pragę, to z rozbrajającą miną mówi:"kochana, a co za różnica - do domu, to do domu":))) Pojechałyśmy jednak każda w swoją stronę!

niedziela, 14 listopada 2010

NIKT NIE JEST DOSKONAŁY, A BABCIA POWINNA BYĆ...."PUSZYSTĄ PRZYTULANKĄ" !






Kiedy sięgam pamięcią do czasów, kiedy jeszcze rodzina mojej mamy żyła i była w komplecie - to widzę dziwny podział: panowie szczupli i wysocy, panie dużo niższe i pulchniutkie. Panie, to siostry mojej mamy - w okresie mojego dzieciństwa wszystkie były po 40-tce! Ilekroć oglądałam albumy rodzinne, pieczołowicie przechowywane u najstarszej z nich, nie mogłam się nadziwić, że były one kiedyś szczupłe, zgrabne i tak pięknie ubrane...dla mnie aktorki!
Przez lata mojej młodości byłam wysoką, szczupłą dziewczyną i
obiecywałam sobie, że taką pozostanę do końca swych dni. Nie chciałam być podobna do ciotek i mamy, nie chciałam być "grubasem". Udawało mi się zachować sylwetkę przez długie lata, nie stosując żadnych diet, nie ograniczając sobie "pożerania" słodyczy i innych ulubionych potraw. Jednak, wszystko do czasu - kiedy przekroczyłam 40-tkę, coś się ze mną zaczęło dziać, sama nie wiem kiedy i jak...ale zaczęłam tyć. Stosowanie diet pomagało na krótko - miałam skłonności i już! Wobec tego przestałam się tym przejmować, tłumaczyłam sobie, że widocznie przejęłam tę pulchność w genach, po mamie i jej rodzinie. A żeby poprawić sobie humor i odpierać skutecznie ataki, moich szczupłych koleżanek - powtarzałam bez końca:"przygotowuję się do roli babci, a babcia powinna być pulchna, żeby mogła służyć wnukom za milutką, puszystą przytulankę"!

Kiedy ostatnio wyczytałam jak wiele kobiet stosuje diety, katorżnicze niszczenie swego ciała, liczenie ciągle kalorii i doznawanie załamań psychicznych, to jestem przerażona. Uważam, że każdy powinien akceptować siebie takiego, jakim jest - oczywiście nie przesadzać z nadmiarem jedzenia, ale nie głodzić się i nie pozbawiać organizmu potrzebnych mu witamin, minerałów i białka.
NIE TRZEBA BYĆ DOSKONAŁYM!

Lekka nadwaga jest zdrowsza niż niedowaga. Dla dobrego samopoczucia i zwiększenia wydajności fizycznej i umysłowej, należy bez skrupułów regularnie leniuchować! Naukowcy stwierdzili, że leniuchowanie jest zdrowe i przedłuża nam życie! Nie powinniśmy się bać używek, takich jak kawa czy czekolada. Kawa zmniejsza ryzyko marskości wątroby i zapobiega powstawaniu niektórych kamieni nerkowych. A zawarte w czekoladzie flawonoidy zmniejszają ryzyko powstawania zmian niedokrwiennych w sercu.
Ważne, żeby utrzymywać ciało w kondycji a kalorie spalać, po dobrym posiłku, np. w tańcu - dwa szybkie, skoczne tańce, to utrata 500 kcal. Miłość z ukochanym, to jak bieg czy szybki marsz - utrata aż 600 kcal.

Dla tych co nie mogą ani jednego ani drugiego zastosować - z przyczyn obiektywnych - proponuję:śmiech:))) Dodatkowo upiększa, bo gwałtowne skurcze mięśni sprawiają, że głębiej oddychamy, a krew szybciej krąży, dostarczając skórze tlenu!
A reasumując, to powiem:"kochanego ciała nigdy nie za wiele"! "Pulchne jest słodkie i pyszne jak pączek"!



środa, 3 listopada 2010

POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI I CHWILE WSPOMNIEŃ...PO WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH.

- MAMUSIU, A GDZIE POZNAŁAŚ TATUSIA?



Staram się, w chwilach zadumy i refleksji nad przeszłością, nie popadać w stan graniczący z depresją, rozczulać się nad sobą i lżyć los za jego skąpstwo i zabranie, darowanej wcześniej, wielkiej miłości. Wybrałam drogę trudną, ciernistą z wybojami, ale jakże bezpieczną i szczęśliwą dla mnie i mojej rodziny.Byłam i jestem kobietą niezależną, odporną i przebojową - spokój wewnętrzny i psychiczna równowaga, spotęgowane poczuciem humoru, dają mi w efekcie odwagę do zmierzenia się ze starością. Ale nie o niej chcę pisać. Chciałabym przytoczyć naszą rodzinną anegdotę, bo historia sprzed lat, właśnie do takiej rangi urosła.
Mój syn, kiedy był mały, często zadawał pytanie, bo jakoś nie mógł pojąć odpowiedzi. A pytał: - mamusiu a gdzie poznałaś tatusia?
Odpowiedź była niezmiennie taka sama: - w wannie...Dopiero jak podrósł i
był w stanie cierpliwie i ze zrozumieniem wysłuchać, opowiadaliśmy mu naszą historię poznania.

Było gorące lato - w domu remont łazienki, a ja szykowałam się na wieczorne spotkanie z przyjaciółmi. Wymyśliłam więc,że podjadę do zamężnej już przyjaciółki i u niej się wykąpię. Kiedy do niej przyjechałam okazało się, że mają gościa, kolegę z Instytutu i opracowują
jakieś projekty. Koleżanka nas przedstawiła a moje oczy nieomal wyszły z orbit a serce waliło tak, jakbym przed chwilą przebiegła 100 m na czas! Chłopak niesamowicie przystojny, rozbrajający uśmiech, piękny melodyjny i głęboki głos i to coś ....coś ujmującego, w oku sztubacki chochlik i przekora - całość mną zawładnęła! Już wiedziałam, że mój ci on...i basta. Po chwili luźnej rozmowy, przysiadł do projektu i pyta: "Ciekawi mnie czy jesteś tak mądra jak ładna - powiedz jak się pisze "sfazowany" przez "z" czy przez "s" na początku wyrazu?" Bez namysłu odpowiedziałam: - przez "s" oczywiście a pan inżynier nie wie, to wstyd! No i się zaczęła się gorąca dyskusja na tematy różne, mnóstwo śmiechu i humoru. W którymś momencie oświadczyłam, że właściwie muszę iść do łazienki, bo przecież przyszłam się wykąpać, a wieczorem mam spotkanie. Poszłam a przez drzwi słyszę co rusz pytanie: - a może ci umyć plecy, a może ci wyregulować wodę, nie zamykaj drzwi bo możesz zasłabnąć i tak w kółko. Oczywiście drzwi zamknęłam na kluczyk-zasuwkę i weszłam do wanny. Woda czysta, przezroczysta - nie było wtedy płynów do kąpieli - leżę sobie wygodnie i pewna, że nikt tu nie wejdzie, prowadzę prowokacyjną z nim rozmowę. W pewnym momencie słyszę jakieś skrobanie pod klamką i tłumiony śmiech w korytarzu. Pytam koleżankę co się dzieje, a ona że nic takiego i dalej się śmieje. Nagle drzwi się otwierają i w progu staje, ze śrubokrętem w ręku i szerokim uśmiechem na ustach "moje cudo"! Zbaraniałam całkowicie i nie wiedziałam co mam z sobą zrobić, jak się zasłaniać, ręce dwie a miejsc do ukrycia trochę więcej, szalałam w tej przezroczystej wodzie i już mi nie było do śmiechu. Chłopisko wielkie, ledwie się mieściło w futrynie, powstrzymując śmiech, powiada:"teraz przynajmniej wiem z kim mi się przyjdzie borykać w życiu. Mogę powiedzieć, że znam całą nagą prawdę o tobie i to mi się bardzo podoba." Przez wiele lat wspominaliśmy tę przygodę, a łazienka była naszym szczególnym i bardzo osobistym miejscem w domu. Historia naszego bądź co bądź oryginalnego i dosyć intymnego poznania była w rodzinie opowiadana jako anegdota.

Wspominając męża i jego fizjonomię - widzę naszego byłego Mistrza Olimpijskiego, kulomiota - Władysława Komara. Byli tak do siebie podobni, że obcy ludzie zaczepiali go na ulicy i gratulowali z różnych okazji, nawet za role jakie grał Komar w filmach.