piątek, 2 października 2009
MOJE PRACUJĄCE WAKACJE
ZNIKAJĄCY "ŻUK" - samochód towarowo-osobowy.
Strona -2- c.d.
Jak wspomniałam wcześniej - mieliśmy od czasu do czasu trochę wolnego i na zmianę mogliśmy opuszczać , zwłaszcza wieczorem, teren kolonii. Nasz zamek mieścił się na skraju wsi Stuchowo, która to wieś była oddalona od Pobierowa o około 18 km. Prawie codziennie jeździliśmy z dziećmi nad morze, właśnie do Pobierowa, ale nigdy nie mogliśmy wyjechać tam nawet w kilka osób na jakieś tańce i nocne szaleństwa - bo po prostu nie było czym. Pogodziliśmy się z tą sytuacją, a nasze wieczorne wyjścia poza teren kolonii, ograniczały się do spacerów lub odwiedzaniu we wsi ludzi wcześniej poznanych - gdzie można było trochę poszpanować i wypić piwko.
Kiedy nam kierownik zakazał wychodzenia w ogóle - to zbuntowały się "dusze" nasze i postanowiliśmy - na jednym z "Basztowych" spotkań - zorganizować wyjazd do Pobierowa właśnie i to na całą noc. Kłopot był w tym, że brama wjazdowa była zamykana przez stróża codziennie około 22-ej. Wyjść przez furtkę można było ale wyjechać samochodem w żaden sposób.
I tu przyszedł nam z pomocą i dobrym pomysłem kierowca "Żuka"- stwierdził, że skoro i on bierze udział w wyjeździe, bo planowaliśmy wyjazd jego samochodem, to i on musi ten samochód wyprowadzić. Siedzieliśmy do późnej nocy w naszym Klubie opracowując plan "doskonały" - kiedy wszystkie szczegóły były dogadane - musieliśmy jeszcze grać w "marynarza" o to, kto zostanie na dyżurze, bo nie można było zostawić dzieciarni bez opieki,nawet w nocy.
Wreszcie nadeszła sobota i godzina "zero" - wszyscy w ośrodku już spali a nasza grupa cichutko, przez okienko w piwnicznej łazience wydostała się na zewnątrz (okienko zostawiliśmy uchylone). Chłopacy przy naszej pomocy zdjęli z zawiasów skrzydło bramy - odciągnęli na szerokość samochodu, my trzymałyśmy bramę, żeby nie upadła a chłopcy cichutko wypchnęli na luzie "żuczka" i z powrotem bramę nałożyli na zawiasy. Kiedy jeszcze trochę go popchnęliśmy na drodze, żeby nie było słychać zapalanego silnika i nie było widać świateł - to już mogliśmy spokojnie ruszać do Pobierowa. Ten wyskok "jednej nocy", to przeżycie niezapomniane, chyba do końca moich dni. Było nas siedmioro - doskonale i po przyjacielsku zżyci, pełni werwy i humoru i żądni nieplanowanych przygód. Była nocna kąpiel w morzu, były szalone tańce w jakiejś knajpeczce, było jedzenie i piwko i dużo,dużo śmiechu. Wróciliśmy nad ranem i cichutko tą samą drogą i w ten sam sposób wprowadziliśmy samochód na teren kolonii a potem skradaliśmy się do naszego okienka w piwnicy, a tu...niespodzianka, okienko zamknięte. Humoru jednak nie traciliśmy i najpierw dyskretnie a potem bardziej ostro budzimy naszego stróża (mieszkał na zewnątrz zamku), żeby nam otworzył wejście do zamku, bo musimy szybko kłaść się do łóżek. Chłopina zaspany wpuścił nas przez piwnicę swojego mieszkanka, bo jak się okazało kierownik zabrał mu klucze i pozamykał wszystkie okna a jemu zabronił nas wpuszczać. Zawarliśmy z nim umowę, że ani on nas ani my jego w ogóle nie widzieliśmy i już.
Na drugi dzień rano, jeszcze przed pobudką, kierownik wbiegał po kolei do naszych sal i stawał jak wryty kiedy zobaczył, że wszyscy jesteśmy w łóżkach.Zwołał zaraz po śniadaniu pilne zebranie z zamiarem ukarania nas, ale nic z tego nie wyszło, bo nikt z nas się nie przyznał, że gdziekolwiek w nocy był. Dla niego było szokiem to, że kiedy w nocy wyglądnął przez okno, to nie było samochodu,który zwykle parkował na placu przed jego oknami, więc poszedł sprawdzić bramę ale była zamknięta, a stróż nic nie wiedział, bo klucze miał przy sobie i twierdził, że nikomu ich nie dawał. Kierownik zaniepokojony poszedł do naszych sal sprawdzić kogo brakuje a potem chodził i szukał miejsca którędy mogliśmy wyjść. I znalazł okienko w łazience - więc je zamknął- szykując w ten sposób pułapkę na nas.
Kiedy jednak raniutko wstał, wyjrzał przez okno i zobaczył "Żuka" stojącego na swoim miejscu a bramę zamkniętą, to pewno doznał psychicznego wstrząsu.
Ponieważ nie mógł nam niczego udowodnić, bo nawet stróż był po naszej stronie , to i ukarać nas nie mógł ani nawet poskarżyć się Dyrekcji zakładu,który organizował kolonię, bo by się ośmieszył.
Nie jestem pewna czy przypadkiem, po jakimś czasie uwierzył, że miał halucynacje.Nigdy nikt, oprócz naszej paczki, nie dowiedział się w jaki sposób zniknął na jedną noc "Żuk" - przy zamkniętej na kłódkę bramie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz