wtorek, 22 stycznia 2013

ZAKOCHANY ..."PAN WIRUS"...

Pan W... adorował mnie już od listopada, ale tak jakoś delikatnie, łaskocząc w nosek, czółko i dmuchając w uszko. Sądziłam, że moja stanowcza postawa i wewnętrzna siła charakteru...potrafią sobie z tym panem poradzić. Chodziłam więc z odkrytą i podniesioną głową, najwyraźniej lekceważąc sobie zaloty "W". Jednak zakochany pan nie odpuścił, a biedna słaba płeć, "puch marny", czyli ja, przed takim "macho", musiałam ulec. Poległam więc w jego ramionach, gorących objęciach i zmiennym stanem świadomości....na prawie dwa miesiące. Okazywana niechęć i wrogość do pana "W", wspomagana silnymi lekami i ciągłym snem, tylko na krótko uwalniała mnie od tego "amanta". Już czułam się lepiej, wyskoczyłam na świeże powietrze, myśląc, że tam...gdzieś na alejkach parkowych, pozbędę się "namolniaka", lecz on ciągle wracał. Postanowiłam zaprzyjaźnić się z nim, więc otulona ciepłą kołderką leżałam w łóżeczku....na okrągło - od świąt od połowy stycznia. Myślę, że zrobiło się nudno mojemu adoratorowi...i poszedł sobie w świat...szukać następnej ofiary:)))

 Wszystkim moim przyjaciołom i znajomym dziękuję i to bardzo serdecznie za pamięć, życzenia i przesympatyczne e'maile!!!! Po raz pierwszy, w ciągu tych kilku lat naszej znajomości, zdarzyło mi się nie napisać kartek z życzeniami świątecznymi i noworocznymi....tak bardzo mi przykro!!!!


Od dwóch dni, kiedy skończyłam czytać zaległą korespondencję w ilości 673 maile, zajmuję się nowym pomysłem....czyli robieniem animacji! Wczoraj udało mi się zrobić pierwszą kilku sekundową....cieszę się jak małe dziecko:))) Wybaczcie, że się tym filmikiem chwalę, ale już taka jestem...i to by było na tyle.