ZOSTAĆ UKARANĄ, TO "CAŁA PRZYJEMNOŚĆ PO MOJEJ STRONIE"....
A to ten mały "rozrabiaka" ze swoją szmacianą laleczką !
Przeglądałam ostatnio stare rodzinne albumy i trafiłam na zdjęcia z różnych okresów mojego dzieciństwa. Nie mam ich wiele, ponieważ w latach pięćdziesiątych aparat fotograficzny zaliczany był do przedmiotów luksusowych. Zdjęcia robione były w Zakładzie Fotograficznym lub przez znajomego fotografa. Niemniej, zdjęcia w albumach przywołały z pamięci, obrazy moich przygód wakacyjnych. Prawie wszystkie wakacje spędzałam u siostry mojej mamy - a mieszkała ona ze swoją rodziną na wsi. Tam dopiero było "klawe" życie, wszystkie zabawy odbywały się na świeżym powietrzu - ogród, sad, rzeczka, łąka i las - w zasięgu ręki. No i tam właśnie dostawałam jakiegoś "małpiego rozumu" - jak mawiała ciocia. W domu z mamą byłam dzieckiem spokojnym, posłusznym i nie wadzącym nikomu, ani w przedszkolu ani później w szkole nikt nie miał do mojego zachowania zastrzeżeń. Natomiast pobyt na wsi zmieniał mnie w jakiegoś ancymonka, nie wiem co się ze mną działo, ale ponoć byłam łobuziakiem sterującym gromadą dzieciaków z całej okolicy. Wymyślałam zabawy i psikusy najczęściej nie akceptowane przez dorosłych. Po każdym niefortunnym moim wyskoku - wujostwo stosowali różnego typu kary, które oczywiście nie zdawały egzaminu. Miałam np. siedzieć sama w pokoju przez cały dzień - a mnie już po paru minutach tam nie było - wyszłam przez okno do ogrodu i pobiegłam do dzieci. Kiedyś ciocia posadziła mnie w kuchni i kazała łuskać groszek, tak łuskałam, że większość groszku była pod stołem a pies ozorem wszystko zmiatał. Ciocia nie miała już pomysłu jak mnie poskromić, aż któregoś dnia po jakimś moim wyskoku, wymyśliła: "za karę pójdziesz do piwnicy i oskubiesz z białych "wąsów" ziemniaki, weź kobiałkę i tyle ile do niej wejdzie, tyle oskubiesz".
Strach mnie ogarnął, bo piwnica była olbrzymia, ciemna i strasznie w niej było zimno. Wchodziło się do niej z zewnątrz dworku, były ciężkie drewniane drzwi, potem w dół bardzo głęboko schodami a w środku kilka, przedzielonych ściankami, pomieszczeń. Oświetlenia elektrycznego oczywiście nie było, tylko świeczka. Na szczęście stos ziemniaków był niedaleko schodów więc przez otwarte drzwi wpadało trochę światła. Nie lubiłam chodzić do piwnicy, bo moja wyobraźnia zbyt mocno pracowała i wizje tam miałam niesamowite - mimo, że chodziłam tam z ciocią i moim kuzynem. Za karę jednak - miałam iść sama, ale co tam myślę sobie, szybko się uporam, koszyk niewielki a może jeszcze zwerbuję cichcem kuzyna, to mi pomoże. Ciocia mnie zaprowadziła, świeczkę zostawiła, pokazała co i jak i poszła. Za jakiś czas wychyliłam się z piwnicy i przywołałam mojego młodszego kuzyna aby mi pomógł, no i we dwójkę było nam raźniej. Kuzyn skubał ziemniaki a ja buszowałam po piwnicy, czego tam nie było - pełne półki różnych przetworów, gliniane garnki ze smalcem, kamionki ze śmietaną, kanki z mlekiem, beczki z ogórkami i kapustą, słoiki z powidłami, z miodem - jednym słowem same rarytasy. Chodziłam więc od garnka do słoików i brudnym łapskiem wyżerałam po kolei co mi pod rękę wpadło, z kamionki wyjadłam powidła, z garnka śmietanę, a na końcu dopchałam miodem. Kiedy wróciłam do kuzyna, to już nam niewiele zostało - pomogłam mu, ale mnie to nie pomogło, bo ciocia nas przyłapała. Zapowiedziała, że kara się nie liczy i jutro sama będę siedzieć a drzwi zamknie.
Jak powiedziała, tak zrobiła - tylko, że na mnie nie było mocnych. Drugi dzień spędziłam w piwnicy - wyżerając ze słoików co tylko się dało a mnie smakowało. Kiedy ciocia po jakimś czasie przyszła zabrać oskubane ziemniaki, to się złapała za głowę. Koszyk był pusty a ja ponoć tak byłam umorusana powidłami i zalana śmietaną, że ciocia nie wiedziała czy płakać czy śmiać się. Stwierdziła, że nie ma dla mnie już żadnej kary, bo mam chyba diabła za koszulą i on mnie do złego prowadzi. Nie bardzo wtedy rozumiałam o co chodzi, bo przecież nic złego nie zrobiłam, tylko się najadłam pyszności. Dopiero kiedy mam po mnie przyjechała, to ciocia jej opowiedziała, że musiała wylać śmietankę świniakom, bo pełno w niej było piachu i różnych farfocli i nie nadawała się do użytku. A z powideł ściągała brudną warstwę, żeby choć część uratować.
Reasumując - moje siedzenie w "piwnicznej izbie" za karę, było chyba karą dla mojej kochanej cioteczki, a dla mnie wspaniałą wyżerką. Oj, był ze mnie łobuziak, był - ale widzę, że z tego się wyrasta, na szczęście.
Droga moja- dobrze, że tam nie było szyneczki z robaczkami.
OdpowiedzUsuńkuzynka natknęła się na szyneczkę i dopiero na dworze okazało się , że zawiera nadzienie w postaci wijących się robali ..feeee
Ty to masz szczęście !
przepraszam, że ci zwracam uwagę, ale nie ma aktualizacji ( ostatnia z przed miesiąca )w pasku powiadomień- odblokuj.pozdrawiam słodko - jem bułeczkę z powidłami :)
Moja cioteczka trzymała takie smakowitości jak kiełbasy, szyneczki i słoninkę wędzoną pod kluczem w spiżarce :)i to przy kuchni, tam się wkraść było prawie niemożliwością...
OdpowiedzUsuńDzięki Di za odwiedziny, bułeczka już pewnikiem zjedzona ale zapraszam Cię jutro na świeże pączki - smażyć będę w samo południe.
Moje najmilsze wspomnienia z dzieciństwa to maleńka wioska gdzie mieszkał brat mojego ojca. Jeździliśmy tam co roku i to było moje idealne miejsce na ziemi. Sosnowe lasy, piaszczyste drogi, jezioro a w nim raki. Do wariactw było liczne kuzynostwo. Były też obowiązkowo zwierzęta (które systematycznie uwalniałam z klatek i obór) a co najważniejsze konie, które tak kochałam. Teraz trochę bałabym się tam jechać, bo wszystko się ponoć pozmieniało i nie chciałabym zobaczyć, że tak naprawdę ta wieś to zupełnie inne miejsce, niż to o którym pamiętam. A ta wieś z moich wspomnień pewnie gdzieś istnieje ale w innym wymiarze. Już wystarczy, że wielka góra z której w dzieciństwie zjeżdżałam na sankach, stała się jakaś mizerna, karłowata i rozczarowująca.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
Ula
Fasuch z Ciebie był ,że ho,ho...
OdpowiedzUsuńJuż chyba uaktualniają mi się Twoje wpisy
Ula - też odnoszę wrażenie, że miejsca i atmosfera tamtych lat pozostaną takie w moim sercu, jakie je zapamiętałam. Tak ja Ty, nie chcę burzyć tamtego obrazu, dzisiejszymi przeobrażeniami.Pozdrawiam Cię cieplutko.
OdpowiedzUsuńAszko dzięki za odwiedziny - już wiem, że to była moja wina, sama sobie nieświadomie zablokowałam aktualizacje na pasku powiadomień w innych blogach. Powiem Ci, że człowiek całe życie się uczy...i tak powinno być. Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo tu miło i przytulnie u Pani, gdy tylko Mama poczuje się lepiej, na pewno do pani wpadnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Marzynia
Dzięki Marzyniu za miłe słowa - u Was za to jest smakowicie i pachnąco, pysznymi łakociami....Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie, w naszej kamienicy też była taka piwnica... A u babci Broni na wsi był taki sklep-ziemianka, fascynowało mnie, jak tam jest zimno mimo upalnego lata.
OdpowiedzUsuńTo stamtąd brało się kwaśne mleko, które można było kroić w kostkę...
P.S. Na tym zdjęciu już widać poczucie humoru na buźce :-)
Właśnie, te ziemiankowe piwnice miały to do siebie, że był w nich chłód niesamowity, a mleko zsiadłe było sztywne i "twarde" - można je było kroić nożem. Bardzo się cieszę, że mamy mnóstwo wspólnych wspomnień. Pozdrawiam Cię cieplutko.
OdpowiedzUsuńmiła opowiastka:))i dziekuje za walentynki! przyjmij ode mnie spóźnione, ale szczere!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Elfko, że wpadłaś i za Twoje szczere życzenia, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń