czwartek, 28 stycznia 2010
POWOJENNA KAMIENICA A DZISIEJSZE BLOKI...
QUO VADIS CZŁOWIEKU ?
Postanowiłam prowadzić swój blog w klimacie miłych, ciepłych i humorystycznych wspomnień z różnych okresów mego życia. Jednak sprawa, o której wczoraj usłyszałam od koleżanki tak mną wstrząsnęła, że muszę swe odczucia przelać na....bloga (nie na papier, jak onegdaj się mówiło). Otóż w jej bloku mieszkalnym na wysokim piętrze znaleziono, zmarłą przed kilkoma tygodniami staruszkę. Sprawa szybko dotarła do sąsiadów, gdyż wrzawy na cały blok, narobiła z przerażenia i grozy, siostrzenica tej pani. Przyjechała ze Szwecji w odwiedziny do cioci a tu zastaje taką makabrę. Rozmawiałyśmy z koleżanką dosyć długo na temat izolacji ludzi starych i samotnych. Odcinają się od otoczenia - znajomych, sąsiadów i jakiejkolwiek istniejącej rodziny. Dlaczego tak się dzieje ? Czy ci staruszkowie się boją, czy wstydzą? A co robią ci, którzy mieszkają obok, czy nie starają się nawiązać kontaktu, nie potrafią otoczyć dyskretną opieką takiej starszej osoby? Myślę, że na to duży wpływ ma tempo życia, pęd za dobrami materialnymi czyli tzw. "wyścig szczurów", zajmowanie się tylko swoimi sprawami i brak kontaktów międzyludzkich, sąsiedzkich a nawet z własną bliską rodziną. Osoby starsze są bardzo wrażliwe, dumne i na swój sposób ambitne - nie potrafią prosić, nie chcą nikomu się narzucać i być komuś ciężarem. Zamykają się więc szczelnie w swoich mieszkankach i siedzą cichutko, bojąc się wszystkich i wszystkiego co jest za ich drzwiami. Nie mają zaufania do nikogo a co najdziwniejsze, nie ufają nawet swoim bliskim. Podejrzewam, że gdyby mieszkający obok siebie od lat sąsiedzi byli kontaktowi, otwarci, szczerzy i wzajemnie sobie pomagający, to starsi, samotni ludzie nie izolowaliby się tak bardzo. Poza tym, uważam, że duży wpływ na brak bliższych kontaktów i przyjaźni między sąsiadami mają nasze blokowiska. Wprowadzają się ludzie z różnych środowisk, miejscowości, nikt nikogo nie zna, a co gorsze nie chce znać. Zanika również i to od wielu lat, życie pod jednym dachem rodzin wielopokoleniowych. Nie ma szacunku dla ludzi starszych, młodzi nie wynoszą z domu wzorców opieki nad babcią czy dziadkiem, bo rodzice zapracowani, bo dziadkowie mieszkają daleko i jeździ się do nich tylko na święta. Straszne to czasy nastały, aż myśleć się nie chce, co to będzie za następnych kilka lub kilkanaście lat, co nam szykuje najmłodsze pokolenie. Nie chcę być niesprawiedliwa i wszystkich mierzyć jedną miarką - nie o to mi chodzi, moje rozmyślania są natury ogólnej a myślę, że tak się dzieje w wielu krajach. No, i ten proces, to chyba rzecz nieodwracalna a i zatrzymać się chyba nie da.
A mnie się marzą kamieniczki - takie trzy- czteropiętrowe, gdzie wszyscy się znali i lubili, gdzie sąsiedzi odwiedzali się wtedy, kiedy mieli ochotę porozmawiać, pożyczyć soli, trochę cukru lub jedno jajko. Dzieci były z sobą zżyte i bawiły się latem wszystkie razem na podwórku, a zimą przesiadywały w domach kolegów, bawiąc się pod czujnym okiem rodziców. Tak właśnie wyglądało moje dzieciństwo - w kamienicy 12 rodzin a dzieci całe mnóstwo i to w różnym wieku. Jednak zasady obowiązywały - starsze opiekują się młodszymi, a cała gromadka słuchała tej mamy, która akurat miała na nas oko. Mieliśmy duże podwórko, część stanowiło mini boisko sportowe a część, to ulubione miejsce dziewczynek - placyk pokryty trawą i zacieniony drzewami. Tam mogłyśmy godzinami bawić się w sklep, szkołę,fryzjera i szyć ubranka dla lalek, chłopcy natomiast grali w "klipę", "palanta", "zbijaka"i tego typu gry na swoim boisku. Ponieważ większość rodziców pracowała, to pilnowały nas te matki, które siedziały w domu - uzgodnienia między wszystkimi rodzicami były takie, a my o tym wiedzieliśmy, że to dziecko, które się źle zachowuje podlega karze wymierzanej przez pilnującą sąsiadkę. Był posłuch i dyscyplina a wszelkie zatargi między nami, skrzętnie ukrywane. Byliśmy wobec siebie lojalni a do starszych odnosiliśmy się z wielkim szacunkiem, nie było "pyskowania" a tym bardziej tzw. "wyrażania się". Byliśmy również traktowani jak dzieci jednej rodziny - kiedy któraś mama niosła coś z domu dobrego, to nie tylko dla swojego dziecka ale dla wszystkich. Pamiętam, jak któregoś dnia, sąsiadka smażyła placki kartoflane i przyniosła nam na talerzu całą "furę" - rzuciliśmy się na nie jak zgłodniałe wilki, a za moment już nic nie było. Poszła do domu a za jakiś czas przyszła z następnym talerzem i mówi, że może nam jeszcze jeden przynieść, ale na tym koniec. Smak tych placków pamiętam do dzisiaj, gorące, chrupiące i słodkie. W czasie zimy natomiast dzieciaki zbierały się u mnie. Kiedy mama wracała z pracy, to pozwalała się dzieciom bawić, bo miałyśmy sporo miejsca a ja byłam jedynaczką i samej mi było smutno. Poza tym mama lubiła dzieci i kiedy zebrała się gromadka, to nawet z nami grała czy w "Chińczyka", czy w karty, czy jakieś inne planszowe gry.
Moje życie w kamienicy toczyło się jak w jednej, wielkiej rodzinie - każdy do każdego mógł przyjść w razie potrzeby i liczyć na pomoc, opiekowano się wzajemnie dziećmi, kiedy rodzice musieli gdzieś wyjść czy nawet wyjechać. Nie było takiej opcji, żeby komuś coś złego się stało i nikt by o tym nie wiedział.
Teraz mówiono by zapewne, że takie życie, to uciążliwość, wchodzenie komuś z butami do duszy, zaglądanie do garów itp. Tyle tylko, że wtedy nie było takiej wielkiej różnicy w poziomie życia, jaka jest teraz. Nie było zazdrości, zawiści i prześcigania się w zdobywaniu dóbr materialnych. Ludzie byli dla siebie bardziej łaskawi, uczynni i chętni do pomocy. Nikt nie zamykał drzwi przed potrzebującym, a nieraz zdarzały się sytuacje kiedy przychodził ktoś z prośbą. Pamiętam, że mama dawała zawsze coś do jedzenia, bo pieniędzy za dużo nie miałyśmy. Tak też robili nasi sąsiedzi, a niektórzy, to zapraszali na poczęstunek i herbatkę. Dzisiaj nie wyobrażam sobie, żeby ktoś gościł u siebie biednego i bezdomnego - myślę, że może nawet nie dlatego, że nie chce czegoś dać, ale po prostu boi się. Gdyby ludzie sami sobie nie robili tyle złego, to może ten świat byłby inny. Dokąd człowieku podążasz? Zatrzymaj się, rozejrzyj dookoła, a może będziesz mógł komuś pomóc i zyskasz przyjaciela!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przypomniał mi się serial Dom - powojenna kamienica i jej mieszkańcy.
OdpowiedzUsuńAlternatywy 4 serial komediowy też pasuje ? :D
Dziękuję że odnalazłaś mój blog w setkach innych, dziękuję koleżance że dzięki niej trafiłaś do mnie. To o czym piszesz na wstępie jest smutne... Starsi opuszczeni ludzie w domach z wielkiej cegły. Znam takie przypadki gdy człowieka odnajuje się po kilku dniach. Znam z opowieści mojego męża który... zna je z tytułu wykonywanego zawodu. Nie wyobrażam sobie czegoś takiego, Moi rodzice też mieszkają w bloku, odwiedzam ich nieustannie, tak samo moja siostra i brat i mój synek. Ich taki los nie spotka. Wiem.
OdpowiedzUsuńElamiko i Di - witam Was serdecznie i dziękuję za odwiedziny i miłe słowa. Cieszę się, że Was poznałam i mam nadzieję, że nie zapomnicie o mnie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńGrasza,myślę,że to już utopia...Za często ludzie się przemieszczają.Minęły czasy gdy mieszkało się w jednym miejscu całe życie.Młodzi szukają teraz lepszego życia,lepszej pracy i zmieniają mieszkania.A jak już się zakotwiczą to pracują całymi dniami żeby spłacać zaciągnięte kredyty hipoteczne.I na życie towarzyskie i obserwowanie sąsiadów czasu nie starcza.To jest tak jak z autoalarmem-niby go mamy ale jak jakiś samochód zaczyna wyć to nikt nie zwraca uwagi.
OdpowiedzUsuńTo znak czasów i nic nie poradzimy.Ważne żebyśmy o tym mówili i sami zachowali wrażliwość.Niedaleko mnie w małej miejscowości 2 chłopców 22 letnich zgwałcili i zabili staruszkę prawie 90 letnią...wpuściła bo myślała,że to panie z opieki przyszły.Jednego z nich sąd wypuścił bo powiedział ,że to nie on.....
Wydaje mi się,ze takie dawne serdeczne stosunki między ludźmi sa jeszcze na wsiach, chociaż na pewno nie wszędzie. My mielismy szczeście kupujac chate na wsi, ze trafiliśmy własnie na takich przyjaznych, miłych i uczynnych sasiadów. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńAszko masz rację - "to se ne wrati" jak mawiają Czesi. Wiem, takie to czasy ale powspominać można - tyle mego...)))) Dzięki za odwiedziny i przesyłam pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńWitaj Anulo - zgadzam się z Tobą, są miejsca z tradycją dobrze pojętej gościnności, uprzejmości dla nowych i dla tubylców. Dobrze, że do takiego sympatycznego miejsca trafiłaś. Pozdrawiam i dzięki za odwiedziny.
OdpowiedzUsuńtrudny temat, smutny temat. a starośc nigdy i niegdzie nie była łatwa. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMasz rację Elfko - temat smutny, ale niestety, to...samo życie. Dzięki za odwiedziny, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńI ja, i moi rodzice wychowaliśmy się w małym miasteczku (rodzina Taty mieszka tu już ponad 300 lat). Świat małego miasteczka był cudowny dla dziecka, dla mnie nadal jest najlepszym miejscem na ziemi i wciąż jeszcze moje dzieci mogą wyjść na podwórko, na trzepak, do lasu, który jest zaraz obok czy nad rzekę.
OdpowiedzUsuńNasza kamienica też była wielorodzinna, ale to dlatego, że Pradziadkowi dokwaterowali po wojnie (jako obszarnikowi) lokatorów. Dzieci się tym wcale nie przejmowały.
W naszym małym środowisku chyba nie byłoby możliwe, aby ktoś tak zmarł w zapomnieniu, ja sobie nie przypominam takiego zdarzenia. Nawet najwięksi pijaczkowie mają kogoś, kto zapyta: "A Piekielnik (każdy stary strzyżowianin ma swój przydomek)to szedł dzisiaj na rynek?" I gdyby nie szedł, już by wszyscy "dubitowali", co się z nim stało...
Masz rację Mamomarzyni, takich miejsc jest teraz coraz mniej, za takimi mi się trochę tęskni, ale wiem, że w dzisiejszych czasach będą znikały...a szkoda. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWitaj Graszo, zupełnie przez przypadek trafiłam na Twój blog i z wielkim zainteresowaniem przeczytałam parę postów, gdyż na całość czasu mi dzisiaj zabraknie. I choć jest między nami różnica wieku,to jednak myślimy podobnie:) do pokolenia tych najmłodszych może się nie zaliczam, ale jestem w wieku kiedy to właśnie człowiek karierę powinien robić. Boleję nad tym okrutnie, jednakże bez pieniędzy niestety nie da się żyć w dzisiejszym świecie,pomimo pracy staram się dostrzegać w życiu inne wartości, stawiam na miłość, przyjaźń , rodzinę - nie każdy staje do wyścigu szczurów, choć niestety większość , co jest rzeczą wręcz przerażającą, sama mam dzieci i tłumaczę, tłumaczę , tłumaczę...że tak nie można żyć, że trzeba zachować człowieczeństwo i kochać ludzi. Jak tak dalej pójdzie ludzie będą się jedynie znać z wirtualnego świata, zanika przyjaźń, ciepło, wrażliwość i zwykłe ludzkie odruchy serdeczności..Mam jednak nadzieję,że cały czas jest dużo ludzi dostrzegających w zyciu coś więcej , niż jego czysto materialne aspekty:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie i życzę miłego dnia.
Elisso - piękny komentarz, napisałaś niezwykle szczerze i bardzo przemyślanie, to co myślisz, robisz i po części jaka jesteś. Bardzo Ci dziękuję za tyle ciepłych słów. Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuń