środa, 9 grudnia 2009
WSPOMNIENA Z DZIECIŃSTWA
ŚWIĄTECZNE CIASTECZKA.....W OKIENECZKU.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia więc wzięłam się za przygotowywanie spisu tego, co można by już zacząć na święta przygotowywać. Wyszło mi, że najlepiej by było upiec ciasteczka i pierniczki, które w puszkach spokojnie doczekają świąt. Przeglądając przepisy na ciasteczka, znalazłam przepis pisany przez moją mamę, ale z uwagą, że są to kruche ciastka robione przez ciocię. Od razu przypomniały mi się pewne Święta Wielkanocne, które jak zwykle spędzałyśmy z mamcią u jej siostry na wsi. Miałam wtedy może 10 albo 11 lat, w każdym bądź razie pamiętam, że przygotowania do świąt były czystym szaleństwem - przyjeżdżałyśmy z mamą zawsze kilka dni wcześniej, bo mama pomagała cioci. Ponieważ na święta zjeżdżała się liczna rodzina - mama miała dużo rodzeństwa - to ciocia sama nie dałaby rady wszystkiego zrobić - posprzątać, upiec i ugotować.
Przypomniałam sobie również mojego wspaniałego, skorego do żartów i wygłupów a jednocześnie jak trzeba było, to i surowego ale sprawiedliwego, wujaszka. Posturą i wyglądem przypominał marszałka Piłsudskiego. Potrafił zrobić tak surową minę i spojrzeć spod swoich krzaczastych brwi na nas, że my z kuzynem od razu robiliśmy podkuwkę i mieliśmy oczy pełne łez - szybko robiąc rachunek sumienia - a wujcio wtedy szybciutko zmieniał minę i się do nas śmiał. A przy okazji pytał, co znowu zbroiliśmy, że się tak boimy? No i ten wujaszek był strasznym łasuchem, razem z nami podkradał cukierki z zamkniętego prze ciocię na klucz - stołowego kredensu. Był u cioci zwyczaj, że raz na jakiś czas jechała do miasteczka po większe zakupy, kupując przy okazji zapas słodyczy - ale nie było opychania się nimi do woli - tylko były skrupulatnie wydzielane codziennie i tylko po obiedzie. Pamiętam takie sceny, kiedy do kolejki ustawionych w salonie dzieci, czekających na przydział cukierkowy dołączał wujcio i też razem z nami wyciągał rękę po cukierki. Ciocia się na niby denerwowała i go przepędzała a on udawał małego chłopca i w końcu dostawał tak jak my albo jednego albo dwa cukieraski.
A wracając do Świąt Wielkanocnych, to pamiętam, że większość już upieczonych słodkości między innymi ciastka - były schowane i zamknięte w spiżarni, przylegającej do kuchni. Klucz od spiżarni ciocia nosiła przy sobie w fartuchu, ale w ferworze tych przygotowań i ciągłego wchodzenia i wynoszenia czegoś ze spiżarki, klucz przez jakiś czas tkwił w drzwiach. Moment ten wykorzystał mój kochany wujaszek i podpuścił mnie, abym cichcem weszła do środka, przeczekała chwilę, aż on podejdzie pod okienko i da mi znać, że już jest. Potem miałam ściągać z pater ciasteczka i przez okienko mu podawać a on je przechowa i kiedy będzie dogodna chwila, to wszyscy razem z kuzynem sobie zjemy. Ponieważ zwyczaj był taki, że wszystko to co przygotowane na święta, nie było ruszane czyli jedzone przed świętami. Poza tym w mojej rodzinie bardzo surowo przestrzegano postu i pobłażliwości nie było - zwłaszcza w Wielki Piątek.
Jak wujek powiedział tak ja zrobiłam - strasznie mnie kręciła taka zabawa, coś się działo - wsunęłam się do spiżarni, otworzyłam okienko, nabrałam do sukienki ciastek i czekam aż wujaszek syknie, że już jest. Byłam tak zaaferowana tym psikusem i nasłuchiwaniem pod oknem, że nie zauważyłam kiedy ciocia weszła do środka i cichutko za mną stanęła. W pewnym momencie słyszę, że wujek pod oknem cichutko piska i widzę wsuwającą się do środka jego rękę.... ale już nie zdążyłam mu podać ciasteczek, bo ciocia delikatnie mnie odsunęła i zaczęła wujaszka okładać po łapce. Narobił się straszny zamęt - ciocia krzyczała a wujaszek udawał, że płacze bo tak go strasznie ręka boli, no i kto to widział, żeby głodzić jego i dzieci. Jak przyszedł za chwilę do domu, to pamiętam prosił moją mamę - szwagierko musisz mi założyć opatrunek, bo mnie żona pobiła i ręka mi puchnie.
Wszystko się po chwili zamieniło w gromki śmiech, ciocia stwierdziła, że takiego komedianta jak wujaszek, to świat nie widział, no i że psuje dzieci, zamiast je uczyć dyscypliny i dawać dobry przykład. Od tej przygody minęło ponad pół wieku - nikt już z tamtego pokolenia nie żyje, ale pamięć o nich zachowam na zawsze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Grażynko jak sprytnie wplotłaś wspomnienia o Wielkanocy w okres tuż przed Bożym Narodzeniem. Napisałaś sympatyczne wspomnienie o swoich bliskich i myślę,że jak ONI przyglądają się tym Twoim wspomninkom to wujaszek z groźną miną uśmiecha się pod wąsem a cioteczka dobrotliwie kiwa głowa i wzdycha"oj,tak! tak właśnie było".
OdpowiedzUsuńPodobno tak długo się żyje dopóki ktoś pamięta i wspomina a więc Ci wszyscy,o których snujesz wspomnienia choć fizycznie odeszli to żyją mentalnie a dzięki temu Twojemu blogowi będą tu zawsze,gdyż nie wiadomo kiedy ktoś przeczyta opowieści o nich; może za rok a może za 100 lat???...
Dziękuję za te opwieści i snuj je dalej:)
Grażko Twoje komentarze odbieram jak następną opowieść - zgrabnie i ciekawie ujmujesz swoje myśli w słowa, dzięki Ci serdeczne za odwiedziny, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń