niedziela, 27 grudnia 2009
BOŻE NARODZENIE - TERAŹNIEJSZE I ZE WSPOMNIEŃ
C.D. STR. 2
ŚWIĘTA, ŚWIĘTA I PO .....ŚWIĘTACH.
Pierwsze święta organizowane w moim własnym domu, przypadły na zimę 1977r. Nowe przestronne mieszkanie dostaliśmy w czerwcu i wtedy już postanowiliśmy z mężem, że święta Bożego Narodzenia będą u nas - sami wszystko przygotujemy i zaprosimy całą naszą rodzinkę. Zima była ostra, w sklepach pustki, większość świątecznych rarytasów dostępne tylko w Pewex-ie albo w Delikatesach, można było jeszcze kupić ładny kawałek mięsa lub dobrą wędlinę w tzw. sklepie komercyjnym - jednak na takie zakupy, trzeba było mieć dochód wyższy niż średnia krajowa. Pamiętam, że mąż postanowił dorobić trochę pieniędzy, żebyśmy mieli święta, jakie pamiętaliśmy z dzieciństwa - żeby wszyscy dostali prezenty i żeby stół był zastawiony atrakcyjnymi daniami. Przez prawie dwa miesiące, jeździł codziennie (oczywiście po pracy) po mieście i na postojach Taxi zabierał pasażerów - należy pamiętać, że postoje były oblegane przez klientów a taksówek jak na lekarstwo - ludzie zmarznięci, spieszący się - więc chętnych i zadowolonych z podwiezienia nie brakowało.
Tym to sposobem, uzbieraliśmy odpowiednią kwotę aby urządzić wspaniałe, tradycyjne i z rozmachem przygotowane nasze pierwsze święta w nowym domku. Każde z nas spisywało po kolei potrawy świąteczne jakie pamięta ze swojego rodzinnego domu i jakie najbardziej lubi - okazało się, że nie wszystkie są takie same - mąż znał inny sposób na przyrządzanie ryb, śledzi i słodkości a ja inny - niektóre potrawy były i w moim i jego domu identyczne. Robiliśmy więc wszystkie potrawy po kolei - jedynie ciasta robiłam sama według przepisów mojej cioci i mamy.
Na święta zaproszonych gości (już tylko najbliższej rodziny z terenu Warszawy) było 11 osób plus dwoje dzieci. Był też Św. Mikołaj, mnóstwo prezentów rozdawanych każdemu, ale nie było już lęku i przerażonych min dzieci, nie było przepytywania i nie było rózg. Dzieci przyzwyczajone do widoku pana w czerwonym ubranku - wiedziały, że dostaną od niego tylko paczki a nie będą karcone - magia chwili spotkania z tym siwobrodym Świętym gdzieś uleciała, rozpłynęła się, zanikła. Mikołaj przyszedł dzwoniąc do drzwi i wyszedł mówiąc "dobranoc", a jakie to czarodziejsko-magiczne wrażenie może zrobić na dziecku ?
Ta Wigilia z lat 70-tych już się nieco różniła od tych z lat 50/60-tych, jakie pamiętam. Rodzina zasiadająca do wieczerzy była bardzo uszczuplona, zwyczaje nieco ogołocone z uroku i magii oczekiwania na pierwszą gwiazdkę i Św.Mikołaja. Zachowana natomiast została tradycja ilości urozmaiconych potraw, śpiewania kolęd, gwarnych rozmów, przekomarzania się i śmiechu rozbawionych dzieci.
Mija następnych 30-ci lat - w czasie których, odchodzą po kolei moi najbliżsi, ci co pozostali mają swoje liczne rodziny (dzieci, wnuki) i są teraz głowami rodu. Wigilię już każdy organizuje w gronie swoich najbliższych. Moja rodzina jest obecnie bardzo uszczuplona, nie mam rodzeństwa, syn jedynak i póki co jedyna wnuczka, to cała moja radość i miłość na tym świecie. W tym roku do wieczerzy wigilijnej zasiadło nas zaledwie 3 osoby dorosłe i 1 dziecko, nie było Św.Mikołaja - tylko prezenty pod choinką, pierwszej gwiazdki na niebie nie wypatrywaliśmy, bo i czas zmieniony i bloki dookoła przysłaniają niebo, nie było ani mrozu ani śniegu. Jedyne co mogłam zachować z tradycji, to potrawy i w ilości i w jakości, śpiewanie kolęd, wesołe rozmowy i dobry nastrój przy stole.
Wszystko inne związane z przygotowaniami do świąt, to rutyna - nic nie cieszy, nic nie stanowi niespodzianki, nie jest rarytasem i atrakcją. Cała aprowizacja świąteczna, to powielanie zakupów codziennych, rzeczy które można dostać bez specjalnego wysiłku. Wiele osób nawet się nie stara, aby samodzielnie przygotować specjalne dania wigilijne, bo po co, kiedy wszystko można już kupić gotowe. Producenci się prześcigają w zachęcaniu klientów do kupna własnych wyrobów. Wszystkie sklepy super....i hiper... Markety pękają w szwach i od towarów i od kupujących. Nic już się nie zdobywa, nie poluje się na coś atrakcyjnego przez dwa lub trzy miesiące, po to, żeby to schować, ukryć jak skarb i tak cenną zdobycz ofiarować komuś bliskiemu. Piszę o tym nie dlatego, że tęsknię za pustymi sklepami, absolutnie nie - piszę dlatego, że czar i magia świąt gdzieś zanikły, komercjalizacja przysłoniła ją całkowicie. Wiem, że nie da się tego cofnąć, pęd współczesnego życiu, pogoń za iluzją dobrobytu, to nakręcana spirala - może tylko w którymś momencie pęknąć. Nie cieszy nic, co łatwo przychodzi, o co się nie zabiega, nie stara i nie zdobywa - te rzeczy powszednieją, nie są szanowane i w/g zasady:"łatwo przyszło -łatwo poszło", są niszczone.
Kiedy się zastanowię i porównam święta współczesne i te z mojego dzieciństwa, to żal mi mojej wnuczki i jej rówieśników, że nie przeżyli i już nie przeżyją, niegdysiejszej magii Świąt Bożego Narodzenia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
...bardzo ladnie Pani pisze! :)
OdpowiedzUsuńDzięki kochanie za miłe słowa - proszę mów mi po imieniu - tak jest przyjęte na necie - mój login wywodzi się z imienia Gra...żyna i nazwiska Sza..yer= Grasza. Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuń