Od dłuższego czasu oglądam, prawie codziennie, wydarzenia na Bliskim Wschodzie. Już w pierwszych dniach wybuchu niezadowolenia Egipcjan, obserwowałam gromadzący się tłum na placu Tahrir w Kairze. Właśnie ten tłum przywołał w mej pamięci obrazki sprzed lat - kłębiącego się tłumu przed Ambasadą USA. Tyle tylko, że
buntujących się Egipcjan czy Libijczyków, zgromadzonych w jednym miejscu ogarniała "psychoza tłumu" - występowali w grupie z podobnymi objawami zachowania i tylko im znaną przyczyną.Natomiast tłum przed Ambasadą, to ludzie zagubieni, bezwolni, niejednokrotnie agresywni...z wyczerpania i niepewności - potrzebujący przywódcy, kogoś, kto nimi pokieruje i utrzyma dyscyplinę. To właśnie konformiści, którzy dla pewnych korzyści...podporządkowują się i okolicznościom i władzy. Takim ludziom potrzebny jest ktoś kreatywny, pomysłowy, oryginalny i niezależny.

Rzecz się działa pod koniec lat 80-tych, mój syn już któryś raz z kolei, wyjeżdżał do USA na wakacje, do mojej rodziny. Wysyłałam go tam dla szlifowania języka angielskiego, o wizę się nie martwiłam, bo wracał w terminie i nie zdarzyło się, żeby kiedykolwiek dostał odmowę jej wydania. Któregoś dnia, mając wszystkie potrzebne zaproszenia i dokumenty, wyskoczyłam z pracy sądząc, że zajmie mi to kilka godzin i wrócę jeszcze przed końcem urzędowania. Kiedy przyjechałam pod Ambasadę, to własnym oczom nie wierzyłam. że to co widzę to prawda. Wzdłuż ogrodzenia długa kolejka, przy furtce ochrona i wpuszcza po trzy osoby, reszta czeka. Po przeciwnej stronie ulicy, na placyku, tłum przekrzykujących się ludzi a wśród nich, stojący na jakichś skrzynkach po owocach, człeczyna, trzymający w ręku kartki, jakiś notes czy zeszyt i wyczytuje nazwiska. Pytam pierwszego z brzegu pana, o co tu c
hodzi, co oni wszyscy tak się kłębią? Dlaczego nie można wejść do Ambasady? No, i dowiedziałam się, że jest lista, którą co dwie godziny sprawdzają, a jak kogoś nie ma, to się go wykreśla, że ludzie czekają po kilka dni, że większość przyjechała z daleka, jest zmęczona i poddenerwowana. Natomiast facet czytający listę, ma słaby głos, za cicho czyta i pogubił już niektóre kartki, ludzie się na niego złoszczą itd.W tym momencie obudziła się we mnie lwica - jak to, mój syn przez taki bałagan nie pojedzie na wakacje? Nie mogę codziennie tu przychodzić i warować w tym tłumie. Ogarnęłam okiem cały placyk i ...już działam! Toż ja przecież "creative woman" - pobiegłam do kiosku Ruchu, kupiłam zeszyt w kratkę, długopis i biegiem z powrotem. Stanęłam ci ja n
a murku, okalającym plac, patrzę a człowieka z kartkami nie widać - tłum się nad czymś pochyla, wrzeszczy, popycha i...zbiera z ziemi rozsypane kartki i jakieś notatki. Nie zastanawiając się dłużej, swoim gromkim i stanowczym głosem zawołałam: - Proszę państwa, wszyscy którzy się chcą dostać do Ambasady w szybkim terminie, proszę do mnie! Tamte zapisy są nieważne, tworzymy nową listę! O, kurka wodna, co się działo - wszyscy zerwali się i biegiem w moją stronę - kolejka ustawiła się grzecznie, spokojnie i sprawnie! Zapisywałam już chyba 20-tą osobę, kiedy podszedł pan i popros
ił o zamianę na tej liście na jutro, bo nie ma wszystkich papierów i musi jechać do domu, może ktoś mógłby dzisiaj za niego wejść? Dla mnie była to, wiekopomna chwila, parafrazując Pawlaka z filmu "Kochaj albo rzuć"- wpisałam pana na moje miejsce. Przekazałam zeszyt kobiecie pierwszej w kolejce, przykazałam stosowne zachowanie, pilnowanie zeszytu, wyznaczenie dyżurów...i pobiegłam do furtki Ambasady, weszłam jako trzecia w kolejce i załatwiłam dziecku wakacje! No i czy to nie prawda że, konformiści muszą mieć przywódcę? Choćby i "babę" na murku:)))
































