




Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia więc wzięłam się za przygotowywanie spisu tego, co można by już zacząć na święta przygotowywać. Wyszło mi, że najlepiej by było upiec ciasteczka i pierniczki, które w puszkach spokojnie doczekają świąt. Przeglądając przepisy na ciasteczka, znalazłam przepis pisany przez moją mamę, ale z uwagą, że są to


Przypomniałam sobie również mojego wspaniałego, skorego do żartów i wygłupów a jednocześnie jak trzeba było, to i surowego ale sprawiedliwego, wujaszka. Posturą i wyglądem przypominał marszałka Piłsudskiego. Potrafił zrobić tak surową minę i spojrzeć spod swoich krzaczastych brwi na nas, że



A wracając do Świąt Wielkanocnych, to pamiętam, że większość już upieczonych słodkości między innymi ciastka - były schowane i zamknięte w spiżarni, przylegającej do kuchni. Klucz od spiżarni ciocia nosiła przy sobie w fartuchu, ale w ferworze tych przygotowań i ciągłego wchodzenia i wynoszenia czegoś ze spiżarki, klucz przez jakiś czas tkwił w drzwiach. Moment ten wykorzystał mój kochany wujaszek i podpuścił mnie, abym cichcem weszła do środka, przeczekała chwilę, aż on podejdzie pod okienko i da mi znać, że już jest. Potem miałam ściągać z pater ciasteczka i przez okienko mu podawać a on je przechowa i kiedy będzie dogodna chwila, to wszyscy razem z kuzynem sobie zjemy. Ponieważ zwyczaj był taki, że wszystko to co przygotowane na święta, nie było ruszane czyli jedzone przed świętami. Poza tym w mojej rodzinie bardzo surowo przestrzegano postu i pobłażliwości nie było - zwłaszcza w Wielki Piątek.

Jak wujek powiedział tak ja zrobiłam - strasznie mnie kręciła taka zabawa, coś się działo - wsunęłam się do spiżarni, otworzyłam okienko, nabrałam do sukienki ciastek i czekam aż wujaszek syknie, że już jest. Byłam tak zaaferowana tym psikusem i nasłuchiwaniem pod oknem, że nie zauważyłam kiedy ciocia weszła do środka i cichutko za mną stanęła. W pewnym momencie słyszę, że wujek pod oknem cichutko piska i widzę wsuwającą się do środka jego rękę.... ale już nie zdążyłam mu podać ciasteczek, bo ciocia delikatnie mnie odsunęła i zaczęła wujaszka okładać po łapce. Narobił się straszny zamęt - ciocia krzyczała a wujaszek udawał, że płacze bo tak go strasznie ręka boli, no i kto to widział, żeby głodzić jego i dzieci. Jak przyszedł za chwilę do domu, to pamiętam prosił moją mamę - szwagierko musisz mi założyć opatrunek, bo mnie żona pobiła i ręka mi puchnie.


Wszystko się po chwili zamieniło w gromki śmiech, ciocia stwierdziła, że takiego komedianta jak wujaszek, to świat nie widział, no i że psuje dzieci, zamiast je uczyć dyscypliny i dawać dobry przykład. Od tej przygody minęło ponad pół wieku - nikt już z tamtego pokolenia nie żyje, ale pamięć o nich zachowam na zawsze.

Grażynko jak sprytnie wplotłaś wspomnienia o Wielkanocy w okres tuż przed Bożym Narodzeniem. Napisałaś sympatyczne wspomnienie o swoich bliskich i myślę,że jak ONI przyglądają się tym Twoim wspomninkom to wujaszek z groźną miną uśmiecha się pod wąsem a cioteczka dobrotliwie kiwa głowa i wzdycha"oj,tak! tak właśnie było".
OdpowiedzUsuńPodobno tak długo się żyje dopóki ktoś pamięta i wspomina a więc Ci wszyscy,o których snujesz wspomnienia choć fizycznie odeszli to żyją mentalnie a dzięki temu Twojemu blogowi będą tu zawsze,gdyż nie wiadomo kiedy ktoś przeczyta opowieści o nich; może za rok a może za 100 lat???...
Dziękuję za te opwieści i snuj je dalej:)
Grażko Twoje komentarze odbieram jak następną opowieść - zgrabnie i ciekawie ujmujesz swoje myśli w słowa, dzięki Ci serdeczne za odwiedziny, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń