sobota, 26 września 2009

PRZYGODA W POCIĄGU



WYJAZD NA FERIE ZIMOWE
Siedziałam niedawno ze swoim synem i wspominaliśmy jego dzieciństwo - to, że kiedy był mały prawie każdej zimy jeździliśmy n
a narty w góry. W tamtym okresie dużo łatwiej było wyjechać, bo prawie każdy duży zakład pracy miał swoje pensjonaty - domy wczasowe. Rodziny wyjeżdżały i latem na wypoczynek i zimą na narty, sanki i białe szaleństwa. Raz tylko się zdarzyło, że nie mogliśmy wszyscy razem pojechać, bo Maciuś zachorował tuż przed wyjazdem, więc z nim zostałam a mąż pojechał bez nas - z grupą przyjaciół - pokoje były zarezerwowane i opłacone więc nie było wyjścia. Wspominając tamte czasy przypomnieliśmy sobie przygodę, która nam się trafiła kiedy Maciek miał 12 lat i wyjeżdżaliśmy do Lądka Zdroju.

Ferie były na przełomie stycznia i lutego - wczasy w naszym Zakładowym Pensjonacie a bilety na pociąg kupione 2-3 tygodnie wcześniej. Chowając bilety razem ze skierowaniem na wczasy - sprawdziłam datę wyjazdu i zakodowałam sobie, że wyjeżdżamy w sobotę. Przejazd wagonem sypialnym, wyjazd około godz.21 lub 22-ej (tego już dokładnie nie pamiętam), w każdym bądź razie w Lądku mieliśmy być rano.
Jak przyszedł dzień wyjazdu, to od rana nerwówka, bieganina i sprawdzanie czy wszystko wzięte, dokumenty i bilety w torebce
, pieniądze poupychane dla bezpieczeństwa w różne miejsca (nie było wtedy ani osobistych kont bankowych, ani kart ani bankomatów), bagaże poustawiane przy drzwiach, narty przy bagażach i tylko zerkałam na zegarek czy już czas wychodzić.

Do pociągu wsiadaliśmy na Wschodniej, bo i luźniej i więcej czasu na swobodne rozlokowanie się - na Centralnej zawsze wsiada więcej osób i robi się niesamowity tłok.Jak tylko pociąg ruszył - synuś się rozebrał i wskoczył na górne łóżko pod kocyk, a ja siedziałam i czytałam aż dojechaliśmy do W-wy Centralnej.
Ludzi oczywiście co niemiara - ale nic to niedługo wszyscy się rozlokują i możemy sobie spokojnie kłaść się spać. Nagle do nasze
go przedziału pakują się dwie leciwe niewiasty i podnoszą raban, że to ich przedział i musimy się natychmiast wynosić, że bezprawnie zajęliśmy ich łóżka i jak tak można - one mają legalne bilety a my, to chyba jacyś oszuści i naciągacze, którym się wydaje, że sobie sypialnym za darmo pojedziemy. Nie jestem ani lękliwa ani małomówna - ale wtedy zapomniałam języka w gębie - kiedy szok minął, to wstałam i poszłam do konduktora, który miał swoją kanciapę niedaleko naszego przedziału, żeby sprawdził bilety (które zresztą były u niego, a odbierając ode mnie nie miał żadnych zastrzeżeń) i rozstrzygnął sprawę czyje bilety są ważne i dlaczego mamy te same numery łóżek. Chwilę oczywiście to trwało, bo jeszcze ludzie wchodzili i on przyjmował bilety, dopiero jak pociąg ruszył zajął się nami.
Co się okazało, to opiszę na drugie stronie -
czyli cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz