sobota, 26 września 2009

PRZYGODA W POCIĄGU




Strona 2 - c.d.

WYJAZD NA FERIE ZIMOWE
No, i nasz konduktor ze stoickim spoko
jem przygląda się biletom moim i biletom tych naburmuszonych niewiast - mówi, że bilety są w porządku, miejsca i na jednych i na drugich też dobre - tylko dziwne, że takie same. Zaczyna się robić nieciekawie- jedna z pań pozostała w przedziale a druga ze mną u konduktora i pomstuje na bałagan, na bileterkę i Wszystkich Świętych , powoli wokół nas zaczęli się gromadzić pasażerowie, ciekawi co się stało. Mnie, to zaczęło bawić i mówię, że nie ma sprawy, że jakoś się pomieścimy i będzie wesoło - ale panie nie miały absolutnie poczucia humoru a ich wściekłość dochodziła zenitu. W pewnym momencie konduktor doznał olśnienia i pytam mnie patrząc na bilety: "A pani, to bilety na którego ma?"A ja z rozbrajającym uśmiechem mówię:" Na sobotę, na dzisiaj 1-go lutego." Konduktor zaś mówi:"Zgadza się, na 1-ego, a dzisiaj mamy 31-ego stycznia, bilety ma pani na jutro."

No i zaczęło się - wściekłe niesamowicie panie zaczęły mi ubliżać a mojego syna zrzuciły z łóżka i kazały natychmiast się ubierać i wynosić z przedziału. Tak się rozkręciły, obrzucając mnie epitetami, że mój dzielny synek stając w mojej obronie niemalże przyłożył jednej z nich kijkami od nart, w porę zdążyłam zareagować - ale dziecko ubierało się już na korytarzu. Niesamowicie sympatyczni okazali się pasażerowie wagonu - wszyscy przysłuchujący się tej wymianie zdań stanęli po mojej stronie - współczując mi i co najzabawniejsze - każdy oferował swój przedział do wspólnego spania dzieci a dorośli mogą sobie urzędować na korytarzu. Ktoś nawet szepnął, żeby robić szum i głośne śmiechy specjalnie pod drzwiami tego pechowego przedziału. W końcu konduktor się do nas przyłączył i zaczął się zastanawiać co z nami zrobić, bo przepisy nie pozwalają na przejazd wagonem sypialnym - stojąc, siedząc lub leżąc na korytarzu - ilość pasażerów musi się zgadzać z ilością miejsc do spania. Zdecydowałam się więc wysiąść na najbliższej stacji i wrócić do domu, ale okazało się, że pociąg zatrzymuje się dopiero w Łodzi i będzie tam około 2-ej w nocy.

Byłam już załamana, bo dziecko chciało spać, było nadąsane i mimo najlepszych chęci pomocy - pasażerowie byli bezradni. W końcu poszłam do konduktora z propozycją "nie do odrzucenia" - no i wymyślił. Zaproponował, żebym poszła do przedziału na końcu korytarza - to przedział dla VIP-ów - jest tam tylko jedna pani senator - drugie łóżko jest wolne i jeżeli ona się zgodzi, to on nie będzie miał nic przeciwko temu.
Myślę sobie a jakie mam wyjście - no i poszłam. Trafiłam na osobę niezwykle sympatyczną i wyrozumiałą - przyjęła nas, spaliśmy razem na górnym łóżku - tylko rano Maciuś wyszedł wcześniej z przedziału, żeby pani mogła się ubrać. Spotkaliśmy ją później w Lądku Zdroju - była w sanatorium - zaprosiłam ją na kawę ale odmówiła ze względu na stan zdrowia.


Reasumując, powiem:"Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło." Poznałam fantastycznych ludzi i wiem, że nie wszyscy bywają zołzowaci. Po drugie na wczasach byliśmy o jeden dzień dłużej, bo kiedy przyjechaliśmy do pensjonatu, to nie było jeszcze żadnego wczasowicza - dopiero na drugi dzień zaczęli zjeżdżać a my już pierwszego dnia szusowaliśmy po stoku. Po trzecie gdyby nie moje roztargnienie - nie miałabym dzisiaj co wspominać.


2 komentarze:

  1. Cha,cha,cha... Uśmiałam się z tej przygody! świetnie napisane i konkluzja bliska memu sercu, a poza tym coś z tego roztargnienia jest w Tobie do dziś.Mówi się czym skorupka... i to tez prawda. Pozdrawiam i czekam na c.d.n.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kultura niektórych osób wychodzi czasem jak "szydło z worka"
    Opwieść super:)Gdyby nie takie i inne wspomnienia,życie byłoby ponure,a tak sam człowiek z siebie się uśmieje:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń