CO KOMU PISANE, TO GO NIE MINIE.
Wszyscy teraz przeżywają tragiczny wypadek, który wydarzył się pod Smoleńskiem - rozbicie samolotu i śmierć prawie setki osób, a wśród nich najwybitniejszych postaci świata polityki, nauki i wojska. Nie chcę powielać informacji przekazywanych we wszystkich mediach, nie chcę również pisać o moich odczuciach, emocjach i wrażeniach - są bolesne i ponure a wiążą się z osobistymi przeżyciami. Z natury jestem optymistką i staram się nie roztrząsać spraw przykrych, dzielić włos na czworo po to tylko, aby drążyć temat i dociekać: dlaczego, kto, po co i komu?
Zawsze w podobnych przypadkach tłumaczę sobie: "widać tak mu było pisane". Bo nikt nie uniknie swego losu - to jest zapisane w
gwiazdach.
Mogę śmiało pisać w tym tonie, bo przeżyłam niesamowity wypadek samochodowy. Kiedy mój synek miał 5 lat, wybrałam się z nim i moją mamą w odwiedziny do jej brata. Zależało mi, żeby dziecko bliżej poznało swoich krewnych, a mama zobaczyła się z bratem - bardzo już leciwym. Po kilku dniach pobytu u wujostwa, postanowiłyśmy pojechać do kuzynów mieszkających w innej miejscowości. Tam trafiłyśmy na uroczystość rodzinną - świętowali rocznicę ślubu, przyjęcie z rozmachem: obfitość jadła i napitku! No i oczywiście staropolskim zwyczajem namawiają, zachęcają, szantażują:" Jak nie wypijesz, to znaczy, że nam źle życzysz. Wypij, jeszcze nikomu jeden maleńki nie zaszkodził. Nie bądź taka zarozumiała, nie zadzieraj nosa..." I tak przez cały dzień, ale mnie nic nie ruszało - mam swoje zasady i tego się trzymam: "Nie piję kiedy prowadzę, nigdy przenigdy i basta!" Wracaliśmy dosyć późno, synek był straszliwie zmęczony, więc prosiłam go żeby się położył na siedzeniu, ale on uparcie siedział i trzymał się przedniego siedzenia. W pewnym momencie zaczął padać drobny deszczyk a my wjeżdżaliśmy w ostry zakręt - mając do domu wujostwa zaledwie 6 km. Nagle czuję, że samochód samoistnie zjeżdża na przeciwny pas drogi i nie mogę go wyprowadzić, nie pomagają żadne manewry a z daleka widzę światła nadjeżdżającego wprost na nas samochodu. Wszystko dzieje się w ułamkach sekund - nic tylko czołowe zderzenie i po nas! Nie ma ratunku! Rozpacz i niemoc zawładnęły moim ciałem, byłam jak sparaliżowana, już nawet nie myślałam - ale słyszałam cichy, stanowczy głos mówiący:"Skręć jeszcze mocniej kierownicę w lewo i wjedź do rowu. Tylko rów was uratuje! Wjedź do rowu!" Tak też zrobiłam, ostatkiem świadomości i siły w rękach skręciłam do rowu - jadący z naprzeciwka samochód widząc co się dzieje, też się ratował i zjeżdżał na swój lewy pas - otarł się tylko o moje tylna drzwi i tylny zderzak rozbijając sobie reflektor. Wylądowaliśmy w dosyć głębokim rowie, samochód przewrócił się na bok wbijając się całą tylną częścią w drzewo stojące za rowem. Wychodziłyśmy z mamą przez przednią rozbitą szybę samochodu - całe i prawie zdrowe (lekkie siniaki, zdarty naskórek). Byłam w wielkim szoku i krzyczałam, żeby pan, który wysiadł z tego drugiego samochodu, pomógł mi wyjąć dziecko z tylnego siedzenia, bo przecież tam siedziało i szybciutko trzeba mu pomóc. Pan zaglądnął do środka i mówi, że tam nikogo nie ma a poza tym dach jest tak wgnieciony w siedzenie, że nic nie widzi... Biegałam jak oszalała a mama za mną - aż nagle pani, która wysiadła za mężem, woła, że na poboczu za samochodem leży mały chłopczyk. Podeszła i podniosła go, był lekko przestraszony i też w szoku, ale zdrowy. Po chwili pojawiła się, wtedy jeszcze, milicja i pierwsze co zrobili,to badanie alkomatem - na moje szczęście "0" promili! Potem przyjechała karetka i zabrała nas do szpitala, po opatrzeniu ran i podaniu środków przeciwbólowych wróciłyśmy z mamą do wujostwa. Syn został na obserwacji w szpitalu przez tydzień, a że nic mu nie było, też wrócił do domu. Jedną z przyczyn wypadku był deszczyk, drobne kamyczki na fatalnej nawierzchni szosy, ale przede wszystkim zły stan opon. Mąż planował wymienić opony po moim powrocie z wakacji, ale źle to zaplanował - wymienić już nie było co. Wrak samochodu poszedł na złom.
Wracając do tego, że co komu pisane... nie musi oznaczać tylko wielkiej tragedii. Niektórym jest pisane zachowanie żywota, nawet w takim strasznym wypadku. Co powoduje, że człowiek, który wcale nie miał być w danym miejscu, robi wszystko żeby właśnie tam być...i ginie ? A ten, który planował i wybierał się w takie miejsce, trafia na wiele przeszkód i tam nie dociera? Wiele razy zadawałam sobie to pytanie i nie znajduję żadnej racjonalnej odpowiedzi. Wszyscy mamy swoją świeczkę, zapaloną od dnia urodzin, tą świeczką opiekuje się Anioł Stróż - od jego zapobiegliwości, troski i czuwania zależy nasze życie. Kiedy nasz Anioł przyśnie, zagapi się lub odda swoim niebiańskim zajęciom, wtedy świeczka nasza może zgasnąć. Tak właśnie tłumaczę sobie i mojej wnuczce, zjawiska niewytłumaczalne w naukowy sposób.gwiazdach.
Mogę śmiało pisać w tym tonie, bo przeżyłam niesamowity wypadek samochodowy. Kiedy mój synek miał 5 lat, wybrałam się z nim i moją mamą w odwiedziny do jej brata. Zależało mi, żeby dziecko bliżej poznało swoich krewnych, a mama zobaczyła się z bratem - bardzo już leciwym. Po kilku dniach pobytu u wujostwa, postanowiłyśmy pojechać do kuzynów mieszkających w innej miejscowości. Tam trafiłyśmy na uroczystość rodzinną - świętowali rocznicę ślubu, przyjęcie z rozmachem: obfitość jadła i napitku! No i oczywiście staropolskim zwyczajem namawiają, zachęcają, szantażują:" Jak nie wypijesz, to znaczy, że nam źle życzysz. Wypij, jeszcze nikomu jeden maleńki nie zaszkodził. Nie bądź taka zarozumiała, nie zadzieraj nosa..." I tak przez cały dzień, ale mnie nic nie ruszało - mam swoje zasady i tego się trzymam: "Nie piję kiedy prowadzę, nigdy przenigdy i basta!" Wracaliśmy dosyć późno, synek był straszliwie zmęczony, więc prosiłam go żeby się położył na siedzeniu, ale on uparcie siedział i trzymał się przedniego siedzenia. W pewnym momencie zaczął padać drobny deszczyk a my wjeżdżaliśmy w ostry zakręt - mając do domu wujostwa zaledwie 6 km. Nagle czuję, że samochód samoistnie zjeżdża na przeciwny pas drogi i nie mogę go wyprowadzić, nie pomagają żadne manewry a z daleka widzę światła nadjeżdżającego wprost na nas samochodu. Wszystko dzieje się w ułamkach sekund - nic tylko czołowe zderzenie i po nas! Nie ma ratunku! Rozpacz i niemoc zawładnęły moim ciałem, byłam jak sparaliżowana, już nawet nie myślałam - ale słyszałam cichy, stanowczy głos mówiący:"Skręć jeszcze mocniej kierownicę w lewo i wjedź do rowu. Tylko rów was uratuje! Wjedź do rowu!" Tak też zrobiłam, ostatkiem świadomości i siły w rękach skręciłam do rowu - jadący z naprzeciwka samochód widząc co się dzieje, też się ratował i zjeżdżał na swój lewy pas - otarł się tylko o moje tylna drzwi i tylny zderzak rozbijając sobie reflektor. Wylądowaliśmy w dosyć głębokim rowie, samochód przewrócił się na bok wbijając się całą tylną częścią w drzewo stojące za rowem. Wychodziłyśmy z mamą przez przednią rozbitą szybę samochodu - całe i prawie zdrowe (lekkie siniaki, zdarty naskórek). Byłam w wielkim szoku i krzyczałam, żeby pan, który wysiadł z tego drugiego samochodu, pomógł mi wyjąć dziecko z tylnego siedzenia, bo przecież tam siedziało i szybciutko trzeba mu pomóc. Pan zaglądnął do środka i mówi, że tam nikogo nie ma a poza tym dach jest tak wgnieciony w siedzenie, że nic nie widzi... Biegałam jak oszalała a mama za mną - aż nagle pani, która wysiadła za mężem, woła, że na poboczu za samochodem leży mały chłopczyk. Podeszła i podniosła go, był lekko przestraszony i też w szoku, ale zdrowy. Po chwili pojawiła się, wtedy jeszcze, milicja i pierwsze co zrobili,to badanie alkomatem - na moje szczęście "0" promili! Potem przyjechała karetka i zabrała nas do szpitala, po opatrzeniu ran i podaniu środków przeciwbólowych wróciłyśmy z mamą do wujostwa. Syn został na obserwacji w szpitalu przez tydzień, a że nic mu nie było, też wrócił do domu. Jedną z przyczyn wypadku był deszczyk, drobne kamyczki na fatalnej nawierzchni szosy, ale przede wszystkim zły stan opon. Mąż planował wymienić opony po moim powrocie z wakacji, ale źle to zaplanował - wymienić już nie było co. Wrak samochodu poszedł na złom.
Wierzę w Anioła Stróża, jak i w to, że modlitwa do niego- pomaga. W końcu mamy tylko siebie nawzajem :)
OdpowiedzUsuńMusimy też o siebie nawzajem dbać - aby przeżyć to co nam dane na tym łez padole w sposób uczciwy, z pokorą w duszy ale otwartymi oczami widzącymi innych wokół nas. Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że co komu pisane... i modlę się do mojego anioła i wierzę, że czuwa...
OdpowiedzUsuńUleńko a Tobie ten Anioł jest szczególnie potrzebny - przy Twoich wojażach musisz mieć kogoś kto będzie nad Tobą czuwał. Myślę, że do tej pory mogłaś na Niego liczyć i aby tak było dalej. Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńGraszo,ja mam też swojego anioła.Moje dzieci tez i coś w tym jest.Doświadczyłam kilku takich chwil
OdpowiedzUsuńPodtrzymałaś mnie na duchu Aszko i upewniłaś, że nie całkiem zwariowałam:) Wyobraź sobie, że nie wszyscy wierzą w taką Opatrzność - ale każdy ma prawo mieć własny pogląd na takie dziwne zdarzenia - więc nikomu nie mam za złe odmienności zdania. Cieszę się, że już funkcjonujesz - trochę za Tobą tęskniłam, pozdrawiam i buziaczki przesyłam.
OdpowiedzUsuńTak to opisałaś Kochana, że miałam dreszcze podczas czytania. W istnienie mojego Anioła Stróża wierzę bez reszty i wiem, że maczała w tym palce moja ukochana Babcia:) O ile to Ona nim nie jest. Po prostu czuję Jej obecność.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak rzadko zaglądam, ale nie mam się kiedy podrapać.
Buziaczki***
Monisiu jeżeli byłaś mocno uczuciowo związana ze swoją babcią, to możesz być pewna, że nad Tobą czuwa i to może być Twój Anioł Stróż. Kochana zaglądaj kiedy tylko zechcesz, bo jak znam życie, czasu na wszystko nie starcza - a ja się nie gniewam, gdzieżbym śmiała. Pozdrawiam Cię cieplutko.
OdpowiedzUsuńBoże daj siłę, pozwól wierzyć
OdpowiedzUsuńŻe ćwierć sekundy, i mniej jeszcze
Wcześniej choć i najmniejsze mgnienie
Zdążył tam Anioł miłosierny
Twój posłaniec
Osłonił Ich swym skrzydłem,wyrwał
Uniósł i przygarnął
Zanim runęli
Bo nie umiera tu na Ziemi
Duch sprawiedliwy, Wola prawa
Miłość czysta
Dla takiej wiary daj moc Panie
Że tam upadła w lesie katyńskim
Materia roztrzaskana tylko
A byli wzięci
Do Arki Twego Miłosierdzia
- Są ocaleni
Istoto licha
Lepianko człowiecza marna …wierzysz tak ?
- Wierzę Panie
Leszek Długosz
Di - szok, po raz pierwszy w życiu...brak mi słów i doprawdy nic nie powiem...pomilczę. Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńGraszo bardzo się ciesze, że znowu do mnie zawitałaś i że będziesz częstym gościem. Tak, nasz los jest już gdzieś zapisany.
OdpowiedzUsuńAle bym sie przytuliła do Ciebie!
OdpowiedzUsuńJa też wyszłam ze strasznego wypadku, no niestety, nie bez szwanku, ciężko ranne były 3 osoby, tylko nie mój malutki braciszek, który akurat LEŻAŁ na tylnym siedzeniu, bo spał.
Z radością wycierpiałam swoje rany, bo wiedziałam, że Wojtusiowi nic się nie stało.
całuję cie mocno Grażynko :-)
aż mnie ciarki przeszły..
OdpowiedzUsuńaż mnie ciarki przeszły..
OdpowiedzUsuńElamiko kochanie - jakoś ten czas nam tak szybko biegnie, że faktycznie nie jesteśmy w stanie wszystkiego ogarnąć, ale najważniejsze, że pamiętamy! Wpadać w odwiedzinki każda może wtedy, kiedy ma czas i dobry do rozmów nastrój. Dzięki Ci kochanie, że jesteś.
OdpowiedzUsuńMarzyniu kochanie ja też myślę, że wszystko jest gdzieś w gwiazdach zapisane, a w Twoim wypadku jednak wszyscy przeżyli i z tego należy się cieszyć. Tulę Cię mocno do serduszka i zdrówka życzę i do zobaczenia - działamy na tych blogach, tak jak nam czas i wena pozwala...Do zobaczenia, buziaczki Ci przesyłam.
OdpowiedzUsuńElfko kochanie dzięki, że znalazłaś chwilę na wypicie ze mną kawki - ostatnio tak nam namieszały w głowach i sercach wydarzenia tragiczne, że i pisać się nie chciało. Zaglądam do Ciebie często ale nie zawsze się wpisuję, bo nie mam nastroju...Myślę, że wszystko powoli wróci do normy i będziemy się z radością odwiedzały. Przesyłam buziaczki i miłego dnia Ci życzę.
OdpowiedzUsuń