sobota, 15 sierpnia 2009

MOJE SZALONE DZIECIŃSTWO







LATO NA WSI




Bardzo często mama wysyłała mnie do swojej siostry na wieś - bo tam najlepiej się czułam, po miejskim zaduchu dotlenianie się na odkrytej przestrzeni - to było to czego potrzebowałam a poza tym dożywianie chudzielca, to była sama radość mojej cioci. Ponieważ sama miała jednego synka, to mój przyjazd był urozmaiceniem dla całej rodziny. Mój kuzyn był pulchniutki, niemrawy, lękliwy (rok ode mnie młodszy) i kiedy tam przyjeżdżałam to byłam jego idolem - robiłam wszystko to czego jemu nie wolno było lub po prostu nie potrafił. Obydwoje byliśmy jak ogień i woda - z tym, że on robił co ja wymyśliłam - ale nie wszystkie moje figle potrafił wykonać - ja byłam szalony Dyzio a on spokojny Misiu.
Któregoś dnia przyuważyłam na podwórzu ( a było ono ogromne) ciekawą maszynę stojącą przy jakichś metalowych stosach złomu. Oczywiście pierwsza byłam aby spenetrować środek tej maszyny (bo moje wścibstwo było przeogromne). Wdrapałam się na samą górę żelastwa i schylona z rękami w środku tej maszyny kazałam mojemu przestraszonemu kuzynowi kręcić korbą, bo nie wiedziałam co tam się w środku będzie działo - on nie miał siły na tyle, żeby tą olbrzymią korbą poruszyć.Na szczęście moje - jak się póżniej okazało - ale póki co, to w momencie kiedy się na kuzyna wydzierałam aby kręcił, ktoś mnie złapał za sukienkę i podniósł do góry jak piórko i nic nie mówiąc wsadził pod pachę i zaniósł do domu.
Dopiero w domu zobaczyłam, że to wujek (ponoć blady jak trup) - nie zdążyłam już nic powiedzieć, kiedy dostałam takie lanie pasem, jak jeszcze nigdy od nikogo nie dostałam. Podobno ciocia, która mnie broniła też tym pasem dostała - jak już wszyscy ochłonęliśmy, to dopiero wujek wyjaśnił za co dostałam i dlaczego. Okazało się, że wsadziłam ręce do krajalnicy buraków cukrowych i gdyby mój kuzyn miał więcej siły to mógłby mi je obciąć - tak ostre i duże były noże w środku maszyny. Po tym wielkim laniu omijałam wszystkie maszyny rolnicze z daleka - jestem więc wdzięczna wujkowi, że zareagował tak ostro - lanie dawno przestało boleć ale mam za to ręce - co bym bez nich zrobiła.
Nieraz sobie myślę, że ci nasi rodzice i wujostwo czyli dawna rodzina, tamto pokolenie - byli ludżmi surowymi ale bardzo kochającymi i nigdy nie byli obojętni na zagrożenia, jakie czyhają na dzieci. Potrafili stworzyć bariery bezpiecznie otaczające dziecko - choćby nawet miało to bardzo boleć. Jak czytam o straszliwej ilości wypadków jakim ulegają dzieci na wsi - to jestem przerażona, brak rozsądnej miłości i wyobrażni dorosłych- są tego przyczyną.

1 komentarz:

  1. Mnie też porządny klaps nie zaszkodził,a nauczył czegoś.A ta beztroska dzisiejszych
    rodziców i samowola małych dzieci jest przerażająca.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń