



ZUPA RATA-TUJ....CZYLI WSZYSTKO W GARNKU.
Miałam wtedy może 7 albo 8 lat i jak zwykle część wakacji spędzałam u wujostwa na wsi. Lato było piękne i upalne, w ogrodzie wszystko rosło jak na drożdżach. Wszelakiego dobra owocowo- warzywnego w brud, więc buszowaliśmy z kuzynem po ogrodzie objadając się tym, na co w danym momencie mieliśmy ochotę.
Któregoś dnia ciocia wybrała się na większe zakupy do pobliskiego miasteczka i zostawiła nas samych pod opieką wujka. A wujek miał sporo swojej pracy i zamiast siedzieć w domu z nami poszedł do biura - mieszczącego się po drugiej stronie długiego korytarza i obiecał, że będzie do nas z


Więc bawiliśmy się grzecznie przez krótki czas, tyle tylko, że mój "dobry diabełek" nie mógł zbyt długo spokojnie usiedzieć. Wpadłam na pomysł zrobienia wujostwu niespodzianki i ugotowania zupy z tego wszystkiego co rośnie w ogrodzie. Mój kuzynek był pomysłem zachwycony, bo też chciał mamie pokazać, że umie już gotować, no a ze mną, to na pewno zupa wyjdzie wyśmienita. Wzięliśmy duży kosz, w którym ciocia nosiła z ogrodu warzywa i poszliśmy zbierać wszys



Siedzieliśmy w kuchni i zastanawialiśmy się co ciocia jeszcze dodawała do zupy i wyszło nam, że należy dosypać trochę soli, trochę pieprzu, no i na pewno ciocia jeszcze dodawała cukier - a w którymś momencie kuzyn doznał olśnienia, że mąkę też sypała - no i ciach wszystko do garnka. Gotowała się ta zupa przez jakiś czas, aż stwierdziliśmy, że już chyba jest dobra i należy teraz dodać masło i śmietanę, bo kuzyn się uparł, że tak właśnie ciocia robi i śmietanę dodaje na końcu.
A wujek przez cały czas do nas nie zaglądał, był albo bardzo zajęty albo uważał, że spokojnie się bawimy.
W końcu przyszedł do kuchni zdziwiony, że my tam jesteśmy a nie na podwórku czy w pokoju i od razu wyczuł, że piec gorący i coś się na nim gotuje. Myślał nawet, że już ciocia wróciła - a my strasznie z siebie dumni mówimy, że ugotowaliśmy obiad - pyszną zupę i zaraz wujkowi podamy.
Wujaszek popatrzył na nas, na piec i na cała w miarę czystą kuchnię i zawołał:"to dawać mi tą zupę, bo głodnym jak pies..."i poruszył swoim sumiastym wąsem na znak radości, puścił szelmowskie oczko do nas, rozsiadł się za stołem i założył pod szyję serwetkę, udając dostojnego gościa.



Nalałam zupę na talerz, podałam wujkowi i z miną rozanieloną czekałam na ocenę naszego dzieła. Jak tylko wujek włożył pierwszą łyżkę do buzi, to mu oczy niemalże na wierzch wyszły, zrobił taką okropną minę i zerwał się od stołu, że my z kuzynem skuliliśmy się ze strachu i umknęliśmy pod okno, byle dalej od wujka. Po dobrej chwili wujaszek doszedł do siebie (zupę oczywiście wypluł) i dopiero zaczął nas wypytywać co do tej zupy dodaliśmy. Okazało się, że nawet pies podwórkowy, pożeracz resztek, nie chciał tej zupy jeść. Kiedy ciocia wróciła, to nasz wujaszek opowiedział jej o naszym gotowaniu ale tak humorystycznie i broniąc nas, że ciocia już się nie denerwowała na nas, tylko zabroniła rozpalanie ognia pod płytą kuchenną. No i wujkowi się oberwało, że nas nie dopilnował, że taki czort jak ja, to mógł z dymem dom puścić, ale tym razem mi się upiekło i lania nie dostałam.

