wtorek, 20 listopada 2012

WINDĄ DO .....SĄSIADA :))))



Dzisiejsza moja przygoda, sprowokowana oczywiście przeze mnie...mówi wyraźnie:"jaka Grażusia jest, każdy widzi..." Wybrałam się z koleżanką na imieniny mojej szwagierki. Wiedziałyśmy, że w jej bloku jest remont widny, a właściwie wymiana starej na nową.Podchodząc do bloku, martwiłyśmy się, że musimy drałować na 7 piętro piechotką. Wchodzimy na klatkę, a tam robotnicy znoszą różne rupiecie i zastawiają schody. Mówię do jednego z nich: - Panie kochany jakeś zepsuł windę, to nas teraz na plecach zanieś na 7 piętro. Uśmiechnęłam się i czekam, aż przejdzie z tymi rupieciami. Na to, drugi z nich mówi: - Na które piętro pani idzie, na 7-e? Nie ma sprawy, pani wsiada...zawiozę. Patrzymy z koleżanką, a w luku windy brudny, zawalony piachem, betonem, wapnem...kawałek prostokąta z desek, nad tym wszystkim wisi kabelek z umocowanym pudełeczkiem. Z każdej strony  tych desek jest około 20-30 cm odstępu od ściany, bo winda nie ma obudowy. Wepchnęłam koleżankę do środka, obłapiłyśmy się na "niedźwiadka" i stanęłyśmy na środku a facent na samym brzeżku, nacisnął guziczek i jazda w górę! Mówię do niej, że lepsza taka jazda niż drałowanie pieszo! Jedziemy i zerkamy na nowe, jeszcze oklejone folią drzwi, na których nie ma nr pięter, ale facet w pewnym momencie mówi: - Już 7-e można wysiadać. Otworzył drzwi i my roześmiane i szczęśliwe wyskoczyłyśmy na korytarz...podziękowałyśmy, życząc człowiekowi wiele szczęścia.
Zagadane i rozbawione podchodzimy do drzwi i pomne, że solenizantka przykazała walić w drzwi,bo ma zepsuty dzwonek, a na pokojach delikatnego pukania nie słychać.....walę więc w drzwi i dla zabawy krzyczę: - "Policjaaaaa!"  Po jakimś czasie słyszymy otwieranie zamka i....w drzwiach stoi przestraszony facet, w kalesonach, podkoszulku i z rozwichrzoną czupryną. Widać jakiś zaspany...patrzy na nas wybałuszonymi oczami, a my zapomniałyśmy języka w gębie. Pytam, czy to ten...nr mieszkania, bo chyba pomyliłyśmy drzwi. On się nie odzywa, tylko palcem pokazuje piętro wyżej. W tym momencie odzyskałam rezon i mówię, że go bardzo przepraszamy, ale chciałyśmy koleżance zrobić kawał....i jak widać się nie udało, bo to nie to piętro. Facet trzasnął drzwiami, coś pod nosem mrucząc, a my biegiem po schodach na górę




Poważna też potrafię być:))) Z tęsknoty za moim miastem dzieciństwa...zrobiłam filmik. Wielu znanych mi miejsc już nie ma, ale pamiętam ich sporo...
 

wtorek, 13 listopada 2012

LATAJĄCY DYWAN....UZIEMIONY:)))


W wakacyjnych planach miałam wyjazd do Szczecina, mojego miasta dzieciństwa i wczesnej młodości. Nic z tego nie wyszło, bo....szkoda gadać:))) Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - przyjechała do mnie przyjaciółka z dzieciństwa. Przegadałyśmy kilka dni i nocy, no i przy okazji przypomniała mi wiele zdarzeń, o których już nie pamiętałam. Będę miała znowu co pisać...wspomnień czar niech się kręci:)))
A więc historia niebywała, jak na tamte czasy. Nie dotyczy ona mego dzieciństwa, ale mniej więcej drugiej połowy lat 70-tych. Jedna z moich przyjaciółek, po latach studiów, wróciła do rodzinnego miasta na stałe. Założyła rodzinę i wyprowadziła się z domu. Mamusia jej została sama, tatuś już nie żył, więc koleżanka z siostrami starały się mamie pomóc jak tylko mogły. Niestety mamusia była uparta, bezkompromisowa i żadnej pomocy nie przyjmowała...co jej któraś z córek przyniosła, to oddawała, albo groziła, że wyrzuci. Chodziło przede wszystkim o przedmioty użytkowe, dziewczyny uważały, że niektóre rzeczy należałoby już wymienić, a mama uparcie powtarzała, że to co ma starczy jej do śmierci. Ustępowały więc, dając mamie spokój, ale moja przyjaciółka nie mogła zdzierżyć leżącego na podłodze, starego, spłowiałego dywanu. Postanowiła z mężem kupić mamie na urodziny nowy dywan....kosztowało ją to wiele wychodzonych po sklepach kilometrów...takie czasy, ale dywan kupiła piękny! Zatargali ten dywan przed uroczystością, myśląc, że mama się ucieszy a goście zachwycą. Kiedy jedno z nich zagadywało mamę w kuchni, drugie ściągnęło stary dywan i położyło nowy, ustawiając na nim stół. Po chwili mamusia weszła do pokoju i ...stanęła jak słup. Bez zastanowienia i z uszczypliwym słowotokiem oraz przeogromnymi siłami, niczym gladiator, odsunęła stół, wyciągnęła dywan i kazała położyć stary, a ten nowy zabierać! Cóż mieli robić, zabrali...ale moja przyjaciółka też się uparła i jeszcze ze dwa razy z tym dywanem pod pachą do mamy chodziła, licząc na jej lepszy humor. Któregoś dnia mąż przyjaciółki wpadł na genialny pomysł. Przyjaciółka wspólnie z siostrą...wyprowadziły mamusię z domu. On w tym czasie z dywanem pod pachą poszedł do mamusi i po ułożeniu dywanu....przybił go gwoździami do podłogi!!!! Po powrocie mamusia była zszokowana, bo dywanu nie mogła oderwać i ...pogodziła się z tym. A co najfajniejsze, to to, że bardzo ją ta sytuacja rozbawiła i opowiadała o tym, wszystkim swoim znajomym.