wtorek, 6 kwietnia 2010

WSPOMNIENIA WIELKANOCNE - WIELKI PIĄTEK













ŚCISŁY POST, AŻ DO..."OMDLENIA".

Pamiętam Wielkanoc , którą tradycyjnie spędzałyśmy u siostry mo
jej mamy - na wsi. Przyjeżdżałyśmy zawsze dużo wcześniej aby mama mogła cioci pomóc w przygotowaniach, przed przyjazdem reszty rodziny. Przygotowania do świąt zawsze rozpoczynały się od wielkich porządków. Cioteczka, znawczyni tematu, powiadała, że w dokładnym wiosennym sprzątaniu nie chodzi o to, by mieszkanie lśniło czystością. W tym sprzątaniu jest "drugie dno" - zwyczaj pogański, mający symboliczne znaczenie: wymiatania z domu zimy, a wraz z nią wszelkie zło i choroby. Zresztą z Wielkanocą wiążą się liczne religijne i ludowe obrzędy, np. święcenie pokarmów, malowanie pisanek czy chociażby śmigus- dyngus.
Wracając do przygotowań świątecznych, to pamiętam, że kuchnia była w czasie tuż przed świętami, oblegana przez ciocię, jej kucharkę i mamę - nam nie wolno było się tam kręcić. Zakaz wstępu do kuchni miał również mój ukochany wujaszek. Cierpiał z tego powodu katusze, bo był niesamowitym łasuchem, uwielbiał podgryzać, podżerać i podkradać co lepsze kąski - zanim trafią na stół dla wszystkich. Co tu dużo ukrywać, my z kuzynem, też mieliśmy takie same upodobania - potrafiliśmy wślizgnąć się jak piskorze do spiżarni i coś tam skubnąć...a było co wyjadać ! Mnóstwo mięsiwa, wędlin, ciastek, bab drożdżowych i piaskowych - no, i to wszystko na dwa dni jedzenia - a my chcieliśmy już, teraz. Nic z tego cioteczka spiżarnię trzymała zamkniętą, a klucz nosiła przy sobie.

Doskonale pamiętam wszystkie spędzane u cioci i wujaszka święta i wiem jedno, że ścisły post obowiązujący w Wielki Piątek, był u nich skrupulatnie przestrzegany. W tym dniu podawane były tylko dwa posiłki: rano i wieczorem. Pamiętam, że był żur kwaśny i dosyć ostry, śledzie, ziemniaki i chleb - suchy oczywiście. Dla nas dzieci była na śniadanie zupa mleczna i chleb z masłem. Któregoś roku - miałam wtedy może 11 lub 12 lat - właśnie w Wielki Piątek, wujaszek chodził z tajemniczą miną i bez końca wchodził na teren zakazany czyli do kuchni. Marudził, że jest wyjątkowo głodny, brzuch go boli i jak czegoś nie zje, to chyba zemdleje. My z kuzynem trzymaliśmy się wujkowych portek z nadzieją, że a nuż wujaszkowi się uda coś dostać, to i nam jakiś smakołyk skapnie. Niestety ciocia była nieubłagana - przepędzała wujaszka ścierką i stanowczym głosem mówiła: nie, wytrzymasz aż do kolacji i basta! Na jakiś czas wujaszek przepadł w czeluściach domu a my dzieciaki wpuszczeni do kuchni - dostaliśmy przydział pracy: obieranie cebuli z łupin.
W którymś momencie do kuchni wkracza, zataczając się wujek i
złamanym, cichym, niemalże płaczliwym głosem mówi: "Już jestem taki chory i słaby, że omdlewam. Dasz mi coś do jedzenia czy mam tu trupem paść?" Zanim cioteczka zdążyła cokolwiek powiedzieć, czy machnąć na niego ścierką - wujaszek wyciągnął zza marynarki koc, rozłożył go na podłodze i...zemdlał:) Ciocia z natury rzeczowa i zasadnicza - zareagowała dosyć ostro, mówiąc:" Wstawaj, ty stary, uparty koźle, jaki przykład dajesz dzieciom?" My z kuzynem patrzymy na wujaszka przestraszeni, a on do nas mruga okiem i wąsami w dziwaczny sposób porusza. Wybuchnęliśmy śmiechem i rzuciliśmy się do niego na koc, też udając omdlenie. Ciocia w końcu nie wytrzymała i też zaczęła się śmiać, ale niestety nie dostaliśmy nic do jedzenia - musieliśmy czekać na kolację.

Jednak wujaszek nie byłby sobą, gdyby czegoś nie zmajstrował, a to co zrobił dla kawału, było według cioci kompromitacją domu. Na drugi dzień świąt ciocia zaprosiła na tort i kawę swoich szacownych sąsia
dów, starszych emerytowanych lekarzy, mieszkających w pięknym dworku kilka kilometrów od cioci. Ponieważ biszkopt na tort piekła dużo wcześniej - samo przełożenie masą i udekorowanie zostawiała sobie na dzień, w którym miała podać na stół. Po śniadaniu poszła do spiżarni po biszkopt, postawiła go na stole i miała zamiar pokroić go na warstwy...kiedy okazało się, że biszkopt ma tylko boki i wierzch - cały środek od spodu jest wyjedzony:) Po odwróceniu wyglądał jak miska lub kapelusz:) Sprawcą okazał się niesforny łasuch-wujaszek, do czego się szybko przyznał w obawie, żeby nam się nie oberwało. Jak on to zrobił, to pozostanie jego tajemnicą - ciocia musiała piec następny biszkopt, żeby było co gościom podać.

8 komentarzy:

  1. Ale se użyłam, czytając ten post!
    Nawet plecy mnie mniej bolą :-)
    Ja też pilnuję bardzo, żeby nie wyżerali przed świętami, wędlinę to daję dopiero w Wielką Niedzielę, chociaż tatuś płakał, że po oświęceniu już można...
    A babcia Bronia mówiła, że śmieci po wielkanocnym sprzątaniu to najlepiej podrzucić nielubianemu sąsiadowi (bedzie miał plage myszy i robactwa). No i nie miałam komu podrzucić, bo wszystkich lubię.

    OdpowiedzUsuń
  2. ..dzisiaj nie mogę sobie wyobrazić omdlenia z powodu postu, a to z racji świątecznego obżarstwa :D
    post jest wskazany przez najbliższy tydzień :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się uśmiałam.W przyszłym roku też zrobię "terror" w kuchni

    OdpowiedzUsuń
  4. Marzyniu o podrzucaniu tych wygarniętych śmieci nie wiedziałam, chyba tylko dlatego cioteczka nie porzucała,że sąsiedzi mieszkali dosyć daleko od jej domu:):):) Pozdrawiam poświątecznie i cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  5. Di masz rację, gdzież dzisiaj kto tak ścisły post utrzymuje? Należałoby go stosować po świętach dla oczyszczenia organizmu:):):) Pozdrawiam Cię serdecznie i cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  6. Aszko nie wiem czy Ci się uda? Do tego trzeba być "twardą" sztuką i żyć w tamtych czasach - gdzie dzieci miały respekt przed starszyzną. Dzisiaj by Cię oskarżyły o "przemoc psychiczną":):):) Pozdrawiam Cię cieplutko i serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Śliczny ten post. Bardzo miła atmosfera dawnych świąt zobaczona i utrwalona okiem dziecka.
    Przypomniało mi to wspomnienia Magdaleny Samozwaniec. Opowiadała lekko z podobnym zacięciem :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki Moniko za miłe słowa, ale gdzie mi tam do ...Magdaleny Samozwaniec (choć przyznam, że bardzo lubię ją czytać. A święta niegdysiejsze były właśnie takie inne - więcej w nich było mistycyzmu, przestrzegania zasad ustalonych przez starszyznę. Pozdrawiam Cię cieplutko.

    OdpowiedzUsuń