piątek, 27 listopada 2009

WSPOMNIENIA Z DZIECIŃSTWA




GŁOWĄ W DÓŁ....

Jesienna aura sprzyja wywoływaniu, nieraz już o zmierzchu albo późną wieczorową porą, wspomnień - często smutnych,nostalgicznych - staram się jednak szybko usuwać je z pamięci. Ostatnio rozmawiałam z koleżanką o naszym dzieciństwie - bardzo w wielu sprawach podobnym, ale różnym pod względem zachowań i charakterów. Już od najmłodszych lat spędzałam wakacje poza domem - jeden miesiąc na koloniach a drugi miesiąc u Wujostwa na wsi. Bardzo lubiłam jeździć do cioci ( siostry mojej mamy), bo tam mogłam wyżywać się do woli, luz i swoboda a na dodatek mój młodszy kuzynek był moim fanem. Zawsze starał się mnie naśladować - wnosiłam w jego monotonne życie trochę powiewu wielkomiejskiego i szalonych pomysłów na zabawę. Jak teraz z perspektywy lat na te moje wyczyny patrzę, to myślę sobie, że powinnam urodzić się chłopakiem - wujek ( którego uwielbiałam) nazywał mnie "szatanem" albo "diablicą" a ciocia z bezsilności, aby mi dokuczyć nazywała mnie "Petronelą"- doprowadzało mnie to do rozpaczy. Jednak nic nie było w stanie wpłynąć na moje niepoprawne i zgoła nie dziewczęce zachowanie.

Któregoś dnia wujek (był dyrektorem PGR) wyjechał swoją bryczką zwaną "dwukółką"poza teren ich obejścia - mieszkali w niewielkim dworku z dużym ogrodem, stajniami i oborami. Cały teren był ogrodzony a wjazd miał przepiękną drewnianą bramę, która umocowana była na olbrzymich słupach. Nad słupami zamocowana była gruba belka i na niej jakieś drewniane ozdóbki, coś co imitowało albo daszek albo jakieś rzeźby (dokładnie nie pamiętam) ale na pewno coś na tej belce było.
Przed wyjazdem wujek powiedział cioci, że na obiad wróci, musi tylko objechać pola i sprawdzić pracę ludzi - bo lubił sam wszystkiego dopilnować.

Wyszliśmy z kuzynem przed bramę, żeby poczekać na przyjazd wujka i razem iść z nim na obiad. Podczas siedzenia na trawie i czekania nudziło nam się - więc wymyśliłam zaskakujące przywitanie wujka u bram. Kazałam się schować kuzynowi za jakimś krzaczkiem i krzyknąć do mnie jak już wujek będzie się zbliżał. Sama zaś wdrapałam się po tym wielkim słupie na poprzeczną belkę nad bramą - usiadłam na niej tak, że w odpowiednim momencie mogłam zawisnąć na nogach - głową w dół. Ukryta za tymi drewnianymi ozdobami nie byłam z daleka widoczna, więc spokojnie czekałam na sygnał. W pewnym momencie usłyszałam:"jedzie, już jedzie..."i spoglądając przez szparkę kiedy wujek dojedzie do bramy, przymierzałam się do mojego popisu.

Kiedy koń był już tuż przy bramie - spadłam głową w dół.....( oczywiście wisząc nogami na belce) i rozpętało się piekło. Koń tak się przestraszył, że stanął dęba i zaczął szarpać bryczką raz w prawo i raz w lewo. Wujek, jak nikt inny - był zaskoczony tak samo jak koń - potrafił nad koniem zapanować i z zimną krwią wyprowadził to biedne zwierzę na prostą. Pamiętam, że oberwało mi się solidne lanie a przy okazji i mój kuzyn oberwał, za to, że pozwolił spłoszyć konia. Był od małego uczony troski i opieki nad zwierzętami - wszystkimi zwierzętami w gospodarstwie cioci i wujka. Zresztą - jak sobie przypominam nie pierwszy i nie ostatni raz oberwało mu się przeze mnie. Jednak wszystkie te niedogodności - poszły po latach w niepamięć - bardzo jesteśmy ze sobą zżyci, mamy dobry kontakt i od czasu do czasu wspominamy przeszłość.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz